Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, nadając niebu charakterystyczną, pomarańczowoczerwoną barwę. Wiatr kołysał gałęziami drzew, które raz po raz przecinały ze świstem powietrze. Było dosyć mroźnie, czapy śniegu pokrywały jeszcze dachy niektórych budynków, a biały puch utrzymywał się wciąż na polnych drogach.
Mieszkańcy niewielkiej wsi przechadzali się uliczkami, spiesząc na wieczerzę do swych domów, czy chociażby pobliskich pubów. Wśród tych nielicznych, którzy kierowali się jednak w zupełnie przeciwnym kierunku, ku bramom głównym, była wysoka, jasnowłosa dziewczyna. Odziana cała na czarno, zakapturzona. Wyraźnie było z nią coś nie w porządku, jakby rozsiewała wokół złowieszczą aurę. Mijający ją ludzie wzdrygali się, kiedy tylko spojrzeli w jej stronę.
Ale czy to jej się bali? Otóż nie.
Zaraz za dziewczyną jak cień kroczył mężczyzna. Choć spod głębokiego kaptura nie było widać jego twarzy, płeć można było bez problemu określić skupiając uwagę na sylwetce, jak i na jego chodzie.
Minęli wkrótce granice wsi, a nim zdążyli się obejrzeć wkroczyli do gęstego, mrocznego lasu. Dziewczyna oparła się o pień starego, rozłożystego dębu. Westchnęła głośno i zrzuciła kaptur. Przez całą drogę ani razu się nie odwróciła. Popełniła poważny błąd, pierwszy z wielu.
Jej nieproszony towarzysz stanął za wybranym przez nią drzewem – było na tyle duże, że się nie widzieli. Przesunął się nieco w prawo, po cichu, powoli. Nie zauważyła go, nie usłyszała. Delikatny uśmiech przybłąkał się na jej twarz.
Robiło się coraz ciemniej, nieboskłon stawał się już ciemnogranatowy. Miejsce, gdzie słońce uciekało za horyzont spowiła szkarłatna barwa. Zachód był przepiękny, wszystko wyglądało jak wyrwane z bajki.
Spokój jednak wcale nie trwał długo. Wkrótce ciszę, jaka wokół panowała zakłócił przeraźliwy, mrożący krew w żyłach krzyk. Krzyk, który powoli przeobrażał się w straszliwy pisk. Długie, blade palce zacisnęły się na szyi dziewczyny. Po chwili umilkła, czując jak jej stopy odrywają się od podłoża. Odkaszlnęła kilkakrotnie, próbując się uwolnić. Na próżno. Dusiła się.
Kaszląc upadła na ziemię, ledwo żywa. Uniosła nieco w górę głowę, podpierając się na rękach. Nie miała siły, by się podnieść.
Mężczyzna powoli wyszedł zza drzewa, zaśmiał się obchodząc leżącą u jego stóp młódkę. Brzmiał chłodno, wręcz lodowato. Strasznie, niemalże szaleńczo.
Odwrócił ją butem na plecy. Włosy miała zmierzwione, twarzyczkę zapłakaną, malowało się na niej przerażenie. Nie śmiała się odezwać. Uklęknął tuż przy niej, tuż przy jej głowie i delikatnie odgarnął jej włosy, by nie przesłaniały szklistych oczu. Uśmiechnął się blado, zupełnie jakby próbował dodać jej w ten sposób otuchy.
- Potrzebowałem kogoś takiego jak ty. Bez rodziny, bez przeszłości, teraz już również i bez przyszłości.
- Zostaw mnie… - szept. Zbyt cichy, by zwrócił czyjąś uwagę.
Ale on usłyszał, acz nie usłuchał. Odsłonił jej szyję, po czym zatopił w niej swe kły. Ciało dziewczyny przeszył ogromny ból. Ból, jakiego nigdy dotąd nie zaznała. Wampir sączył jej krew, a ona z każdą uciekającą nieubłaganie chwilą słabła. Zobaczyła jeszcze przez mgłę, jak mężczyzna kaleczy się w rękę i przystawia swój nadgarstek do jej ust, nakazując pić krew.
Och…jakież to ciepłe, jakież kojące. Hej, zostaw!
- Już dobrze – powiedział, zabierając dłoń. – To tylko… Tylko śmierć.
A później wszystko spowiła gęsta mgła, wszystko ogarnęła nieprzenikniona ciemność.
Przemiana była bolesna. Przez kilka pełnych godzin dziewczyna wiła się w agonii na ziemi, pozostawiona bez niczyjej opieki w owym lesie, w którym przyszło jej zginąć. Nie wiedziała do końca co się z nią dzieje, w głowie szumiało jej od bólu i słów mężczyzny. O co mu u diabła chodziło?
Gdy jej przeobrażanie dobiegało już końca, wreszcie zrozumiała. Została zaatakowana przez wampira i najwyraźniej przemieniona w istotę jemu podobną. Ale przecież to niedorzeczne. Wampiry nie istnieją.
Wstała powoli uznając, iż już najwyższy na to czas i z niezadowoleniem stwierdziła, że jej ubranie całkowicie przemokło od kontaktu ze śniegiem. Pomrukując gniewnie pod nosem, ruszyła powoli w stronę wioski, by zaraz potem wydostać się z labiryntu drzew i spojrzeć na niebo - rozjaśniało się, słońce lada moment powinno wyłonić się zza horyzontu.
Gdzieś przed nią, w oddali majaczyła niewielka brama wsi strzeżona przez dwóch strażników. Dziewczę uśmiechnęło się do siebie, robiąc kilka kroków w przód. Chciała wrócić do swojej ukochanej karczmy, porządnie wyspać się na zwykłym, rozklekotanym łóżku i w miarę możliwości zapomnieć o wydarzeniu, jakie miało miejsce przed kilkoma godzinami.
Los miał jednak inne plany.
Nagle poczuła pulsujący ból w skroniach. Ból tak przeraźliwy, że powalił ją na ziemię w ciągu zaledwie kilku sekund. Upadła na twarz. Krzyknęła, unosząc głowę, a jej dłoń - ta, na której się nie wspierała - momentalnie powędrowała w kierunku ust. Otworzyła je nieco i przejechała palcem po zębach, zatrzymując się w połowie i zamierając ze strachu. Kły miała zdecydowanie dłuższe niż normalny człowiek, niż ona sama miała jeszcze przecież przed chwilą. Nie nie miała zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad przyczyną, bowiem do jej nozdrzy znikąd dotarł dziwny, aczkolwiek piękny zapach. Zapach, którego nigdy wcześniej nie znała, a który zdawał się doprowadzać do szaleństwa. Zaraz po tym poczuła głód, ale nie taki zwyczajny. Ten zdawał się rozdzierać ją od środka, wypalać wnętrzności, zupełnie jakby nie miała nic w ustach od tygodni.
- Przepraszam, nic pani nie jest? - rozległ się melodyjny głos tuż za nią. Jasnowłosa nie poruszyła się, nawet nie odwróciła głowy tak, by zobaczyć z kim ma do czynienia. Nie musiała tego robić. Doskonale wiedziała, że gdzieś obok niej stoi dziewczynka, wcale nie dużo młodsza od niej.
- Tutaj, w wiosce, mamy wspaniałego medyka, mogę zaprowadzić.
Dziecię miało szczere chęci, niestety wybrała złą porę na wykonywanie dobrych uczynków. Świeżo upieczona pani krwiopijca wstała chwiejnie, bowiem szybkość, z jaką to uczyniła wytrąciła ją z równowagi, a dziewczynka pisnęła cicho, zobaczywszy jej twarz. Zapewne każdy by się przeraził widząc blade niczym kreda lico, wściekle czerwone tęczówki oraz długie, białe kły wysuwające się przez rozchylone usta. Instynkt zapewne podpowiadał jej, by brała nogi za pas, nie było jednak czasu, wszystko działo się zbyt szybko. Nim zdążyła chociażby mrugnąć, wampirzyca podeszła do niej, roztaczając wokół falę mrożącego chłodu. Strach dziewczyny wzmagał się z każdą mijającą chwilą. Poczuła ukłucie na szyi, zabolało. Całe szczęście słabła wraz z upływem krwi, czuła coraz mniej, obraz przed oczami zaczął jej się rozmazywać.
Czy tak właśnie wygląda śmierć?
Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, kobieta trzymała w objęciach martwe już ciało nastolatki. Złożyła je delikatnie na śniegu i cofnęła się o kilka kroków. Wytarła usta z ciepłej jeszcze, gęstej cieczy, pozwalając, by jej zęby zmniejszyły się do naturalnych rozmiarów i godząc się na towarzyszące temu cierpienie. Dopiero teraz, gdy już nie było zapachu, nie było głodu, zaczęło docierać do niej, co właśnie zrobiła, czym się stała i co będzie musiała robić, by przeżyć. Uznała momentalnie, że nie wolno jej pod żadnym pozorem z tym walczyć. Poświęci tyle istnień ludzkich, ile tylko będzie musiała. Zrobi wszystko, by jej wampirzy ród nie wyginął, by nie zginęła ona sama. Ale teraz... Teraz musi odpocząć.