Gothic
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


gothic
 
IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

 

 Witaj, siostrzyczko

Go down 
AutorWiadomość
Szansa
Admin
Szansa


Liczba postów : 258
Join date : 02/03/2014

Witaj, siostrzyczko Empty
PisanieTemat: Witaj, siostrzyczko   Witaj, siostrzyczko Icon_minitimePią Lip 10, 2015 8:38 pm

Huk pocisku wystrzelonego z pistoletu zmącił panującą na parkingu ciszę. Kilka spłoszonych kotów wybiegło spod zaparkowanych w okolicy samochodów, nim jeszcze ciało biznesmena zdążyło upaść bezwładnie na ziemię. Tuż obok niego, oparta o drzwi czarnego Volvo, siedziała drobnej budowy, rudowłosa kobieta. Nie wyglądała na zainteresowaną losem kompana, spod którego wypłynęła już spora ilość krwi, wpatrywała się bowiem z uwagą w stojącego przed nią mężczyznę. Nie lubiła, gdy ktoś celował do niej z pistoletu. Zwłaszcza, kiedy ów ktoś wyglądał tak, jakby faktycznie zaraz miał strzelić. Nie przeszkadzało mu nawet, że dziewczyna najwyraźniej jest ranna - uciskała brzuch w miejscu, gdzie jej koszulka nabrała szkarłatnej barwy.
- Co masz na swoją obronę? - spytał beztroskim tonem, zupełnie jakby mówił o pogodzie. Mimo to, dziewczę dostrzegło w jego błękitnych oczach złowieszczy błysk, który w żaden sposób nie mógł współgrać z jego łagodnym głosem. W takich chwilach przypominała sobie dlaczego właśnie ten facet uchodził za wyjątkowo niebezpiecznego, dlaczego Organizacja zdecydowała się mieć na niego oko i dlaczego wspomniane oko musiało należeć akurat do niej. Choć właściwie... teraz sporo spraw uległo zmianie. Poznawała go na nowo, osobiście, nie bazując już na opiniach przełożonych. Jest jednak coś, co prawdopodobnie będzie trwać przy nim wiecznie - nieprzewidywalność i tajemniczość pozostaną jego towarzyszami do końca życia. Albo ciut dłużej.
- Zamknij się i pomóż mi wstać.
Przyrównując do jego przyjaznego tonu, kobieta zabrzmiała wyjątkowo nieprzyjemnie i jadowicie. Chłopak pytająco uniósł jedną brew, zdziwiony, że zdecydowała się na tak denną pyskówkę. Niemądrze z jej strony. Powoli wycelował bronią w głowę swej ofiary, gotowy sprezentować jej szybką i bezbolesną śmierć.
- Wejdź mi w drogę jeszcze raz, a kolejną kulkę wpakuję w ciebie.
Nie żartował, mimo iż brzmienie jego głosu nie uległo zmianie. Zawsze trzeba było zakładać, że wywiąże się z obietnicy, nieważne z jaką lekkością i w jakim stanie by ją składał. Schował broń, odwracając się od rozmówczyni, po czym ruszył niespiesznym krokiem w stronę zaparkowanego nieopodal motoru.
- Nate, do diabła, zamierzasz mnie tu zostawić?! - krzyknęła za nim, posykując z wściekłości. Zdecydowanie za szybko traciła nad sobą panowanie, co wkurzało ją za każdym razem, gdy spoglądała na wiecznie opanowanego wspólnika. Ów wspólnik z początku nie zareagował, lecz po chwili uniósł w górę rękę i pomachał jej na pożegnanie, co jeszcze bardziej ją rozjuszyło. Wiedziała, że prędzej czy później zjawi się tutaj policja, a ona jak zwykle będzie musiała im wszystko wyjaśniać. Dobrze, że nie pracuje w swoim rodzinnym mieście, inaczej ciężko byłoby jej po raz kolejny wymigać się od coraz to wymyślniejszych kar, jakie mogły grozić za współudział w przestępstwie.
Wraz z policją zjawiła się karetka, ale rudowłosej nie było dane tego zobaczyć. Zemdlała tuż po tym, jak motocyklista z zawrotną prędkością oddalił się od miejsca zbrodni.


Nigdy nie miałam normalnego życia, ale nigdy też na nie nie narzekałam. Od małego uczęszczałam do prywatnych szkół, gdzie do następnych klas trzeba było przepychać mnie siłą. Na szczęście dyrekcja nie chciała psuć sobie reputacji, więc większość osób przymykało oko na moje wybryki, a nauczyciele stawiali pozytywne stopnie mimo mojego braku zaangażowania. Interesowały mnie wyłącznie zajęcia pozaszkolne, podczas których mogłam poczuć chociaż namiastkę wolności. Nie miałam czasu na zabawy z rówieśnikami, nie miałam sposobności do nawiązywania nowych znajomości. W moim harmonogramie nie było miejsca na nic poza szkołą, gimnastyką i treningami najrozmaitszych sztuk walki. Nie żałuję, że spędziłam kilkanaście lat na ćwiczeniach mających poprawić moją sprawność fizyczną, zamiast bawić się w chowanego i lepić babki z piasku. Bądź co bądź, bardzo dobrze na tym wyszłam.

Yvaine zmarszczyła nos, gdy do jej pokoju niczym intruz wdarł się nieprzyjemny zapach spalonego chleba. Ubrała niespiesznie skarpetki, zakańczając tym samym poranne zbieranie się z łóżka, po czym równie powoli zeszła po spiralnych schodach do kuchni.
- Przecież pokazywałam ci, jak korzystać z tostera - wyrzuciła z siebie na przywitanie, obdarowując nieporadnego ojca pełnym politowania spojrzeniem. - Mógłbyś chociaż poczekać, aż wyjdę z domu.
Dziewczyna zabrała się za przygotowywanie płatków, rezygnując z pouczania wyraźnie ignorującego ją mężczyzny. Do niego i tak zawsze jak grochem o ścianę, jako że olewanie wszystkich wokół opanował do perfekcji. Postanowił odezwać się dopiero wtedy, kiedy jego zwęglone kromki spoczęły na dnie kosza, a córka zajęła miejsce przy stole przed pokaźną miską musli.
- Przeniesiono do was ucznia, przeprowadził się kilka dni temu z Londynu. Oprowadzisz go po szkole i spróbujesz się z nim zaprzyjaźnić.
Efekt był natychmiastowy - rudowłosa zaczęła krztusić się przełykanym mlekiem, nie wiadomo, czy z przyczyn naturalnych, czy wymuszonych. Odkaszlnęła jeszcze kilkakrotnie, wpatrując się w rodziciela z niedowierzaniem, jakby właśnie zdała sobie sprawę z tego, że ma w rodzinie kosmitę.
- Żartujesz, prawda? - spytała podejrzliwie, w głębi duszy naprawdę licząc na przejaw kiepskiego humoru. Niestety, panująca w pomieszczeniu atmosfera nie sprzyjała żartom.
- Dlaczego miałabym nagle poszerzać swą listę znajomych o jakiegoś brytyjskiego głupka?
- Oprowadzisz go i będziesz miała na niego oko - powtórzył ostrzej, głosem nieznoszącym sprzeciwu. Doskonale wiedział, że jego córka jest istotą wysoce aspołeczną, bo sam z żoną w odpowiednim czasie o to zadbał, nie mógł jednak wpłynąć na decyzję osób postawionych wyżej od niego. Chłopak miał być pod stałą obserwacją, a tylko Yvaine znajdowała się w odpowiednim przedziale wiekowym, jedynie ona uczęszczała jeszcze do szkoły. Widząc jak ta otwiera usta, by kontynuować wygłaszanie swych protestów, westchnął głęboko i wszedł jej w słowo.
- Takie jest twoje zadanie. Przykro mi, ale decyzje Organizacji nie podlegają dyskusji.
- Dostałam misję? Trzeba było tak od razu - odparła po krótkiej chwili, powracając do przerwanej konsumpcji. Jeśli odgórnie tak zarządzono, faktycznie nie było sensu oponować. - Zapamiętaj jednak, że nie biorę odpowiedzialności za ewentualne wyrządzone mu krzywdy.
- Nazywa się Nathaniel Cole. Jest z twojego rocznika, więc liczę, że sporo zajęć będziecie mieli razem. Spróbuj nie uszkodzić go zbytnio przy próbach nawiązania konwersacji.
- Nic, na co by sobie nie zasłużył.


Nie powiedział mi nic więcej. Szczerze nienawidziłam takich zleceń. Mogłam zrobić wszystko - napaść na bank, okraść wskazanego człowieka, włamać się do czyjejś posesji, a nawet w mgnieniu oka uśmiercić danego delikwenta. Mogłam wszystko, poza tworzeniem nowych więzi, nawet jeśli te miały okazać się fałszywe. Nie radziłam sobie w kontaktach międzyludzkich, a co dopiero w damsko-męskich! Miałam przynajmniej nadzieję, że obiekt moich zainteresowań okaże się być przeciętnym okularnikiem, na którego nikt nie zwróci szczególnej uwagi. W końcu zostałam poproszona o trzymanie się blisko niego, a ja, jako jedna z niewielu, nie lubiłam skupiać na sobie wzroku przechodniów.

- Nathaniel Cole?
Rudowłosa usilnie próbowała znaleźć choć cień podobieństwa między stojącym przed drzwiami sekretariatu chłopakiem a błąkającym się w jej umyśle kujonem-informatykiem. Ten prawdziwy miał co najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu, wysportowaną sylwetkę i ostre rysy twarzy, co stanowiło całkowite przeciwieństwo wyimaginowanej przez nią postaci.
- We własnej osobie - odpowiedział uprzejmie, jednocześnie rzucając jej pytające spojrzenie.
- Yvaine Havlett, moim obowiązkiem jest oprowadzenie cię po szkole.
Słowa te bardzo kiepsko brzmiały w jej wykonaniu, przejawiała bowiem wyraźną niechęć do powierzonego jej zadania, co z kolei bez problemu dało się wyczuć. Nathaniel świdrował ją wzrokiem, jakby zastanawiał się, czy publiczne spacerowanie w jej towarzystwie nie okaże się ujmą na jego honorze. Dziewczynie niekoniecznie odpowiadało takie traktowanie, ale zniosła dzielnie oględziny, nie odzywając się przy tym ani słowem.
- Ładne imię. Ty również jesteś niczego sobie.
Uśmiechnął się i złapał ją za nadgarstek, nim zdążyła wymierzyć mu policzek. Nie dała po sobie poznać zaskoczenia jego reakcją, chociaż nikt wcześniej nie zdołał przejrzeć jej zamiarów i uchwycić jej ręki w locie.
- Niezły refleks - przyznała, unosząc nieco jedną brew. Spróbowała wyswobodzić dłoń, lecz niestety na próbach się skończyło.
- Spodziewałem się takiego obrotu spraw - odparł wymijająco i rozluźnił uścisk. - Prowadź zatem, piękna Yvaine. I dla własnego bezpieczeństwa nie próbuj mnie więcej bić.
- Dla własnego bezpieczeństwa nie próbuj mi mówić, co mam robić.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła przed siebie pewnym, zdecydowanym krokiem. Nie zachowywała się jak na znawczynię szkoły przystało, a on udawał, że wcale tego nie zauważa. Plątali się po budynkach niczym para zabłąkanych owieczek, unikając wszelkich zbędnych rozmów. Yv oznajmiała mu łaskawie od czasu do czasu, gdzie akurat się znajdują, co przyjmował w całkowitym milczeniu, kiwając jedynie głową na znak, że słucha i stara się zapamiętać.
- Tam są akademiki, męskie po prawej, żeńskie po lewej.
Zatrzymała się po jakże kłopotliwym spacerze, wskazując palcem dwa wznoszące się przed nimi budynki.
- Doniesiono mi, że mieszkasz w hotelu, pozwoliłam więc sobie na sprawdzenie pokojów akademickich. Przydzielono ci jeden z nich od razu, gdy zdecydowałeś się do nas przenieść.
- Bardzo miło z twojej strony. W zasadzie wszystko w tej kwestii już mi wyjaśniono - poinformował ją rzeczowym tonem, zanim oddalił się w kierunku wskazanego mu wcześniej budynku. Po drodze odwrócił się jeszcze i pomachał Yv na pożegnanie, zostawiając ją całkowicie zbitą z tropu. Właściwie z której strony była miła?


Nie zdawałam sobie wtedy sprawy z tego, w co się pakuję. Chłopak, jakiego kazano mi obserwować, nie wyglądał na niebezpiecznego. Wręcz przeciwnie, był uosobieniem spokoju - ani raz w ciągu całego dnia nie zareagował na zaczepki dziewczyn, puszczał także mimo uszu każdą prowokacje kolegów. Nie wdawał się w niepotrzebne dyskusje i wyraźnie nie interesowały go bójki. Miał w sobie jednak coś, co nie dawało mi spokoju. Ten dziwny, tajemniczy błysk w oczach, zupełnie jak u szaleńca. Ale przecież nie był szalony?

Natarczywe stukanie knykciami o drzwi roznosiło się echem po męskim akademiku. Płomiennowłosa dziewczyna stała tam od dobrych kilku minut, próbując zmusić właściciela pokoju do okazania jakichkolwiek oznak życia. Nie uzyskała oczekiwanego efektu - odpowiedzią na jej starania była jedynie głucha cisza. I nic więcej.
- Nathanielu, do diabła z tobą! Wchodzę - warknęła do Bogu ducha winnych drzwi, po raz ostatni uderzając w nie pięścią. Z wnętrza pomieszczenia nadal nie dochodziły żadne, nawet najcichsze odgłosy. Czyżby postanowił zwiać bez uprzedzenia? Nacisnęła klamkę, nie napotykając żadnego oporu, i bez wahania przekroczyła próg pokoju. Ledwo zamknęła drzwi z powrotem, a jakaś tajemnicza siła pchnęła ją pod ścianę, zmuszając dziewczynę do naparcia na nią plecami. Zamek szczęknął, nim zdążyła w jakikolwiek sposób zaprotestować.
- Yvaine. - Szept o pytającym wydźwięku.
Brunet ułożył ręce po obu stronach jej ramion i wyprostował je w łokciach, dzięki czemu zyskała kilkanaście centymetrów własnej, wolnej przestrzeni.
- Mogłeś przynajmniej się ubrać - skomentowała po dość długiej chwili, kiedy już zdołała jako tako dojść do siebie. Patrzyła na jego nagi, umięśniony tors, starając się wyglądać na niezainteresowaną zaprezentowanym jej widokiem.
- Co tutaj robisz, Yvaine? - spytał swym łagodnym, kojącym głosem, przeszywając ją jednocześnie przenikliwym, niepasującym do całokształtu spojrzeniem.
- Próbujesz mi udowodnić, że pamiętasz moje imię?
- Przestań szczekać i odpowiedz.
Wzajemnie piorunowali się wzrokiem, co utrudniała im jedynie godna pożałowania widoczność. Nate najwyraźniej nie lubił przesiadywać w oświetlonych pomieszczeniach, dlatego też ani nie zaświecił światła, ani nie odsłonił porządnie zasłon okiennych.
- Nie przyszedłeś dziś do szkoły.
- Nie jestem usatysfakcjonowany, próbuj dalej.
- Nie baw się ze mną, martwiłam się!
Zacisnęła palce w pięść, po czym bez zastanowienia uderzyła go w brzuch. Nie mogła włożyć w ten cios całej siły, bowiem dzieląca ich odległość była naprawdę niewielka, ale na szczęście tak drobny gest wystarczył, by mogła wymknąć się z jego pułapki. Odsunęła się od niego na prawie całą szerokość pokoju. Chciała z bezpiecznej pozycji przyjrzeć się następstwom jej ruchu, bo tak naprawdę nie miała pojęcia, czego może się spodziewać. Trzeba więc sobie wyobrazić jej zdumienie, gdy chłopak, wyprostowawszy się uprzednio, uśmiechnął się do niej. Wyglądał na zamyślonego, czym po raz wtóry zbił rudą z tropu. Nie zamierzał jej oddać?
- Cieszę się, że nic ci nie jest - odezwała się w końcu, poprzedzając zdanie podwójnym chrząknięciem, jakie zwykle towarzyszyło wypowiadaniu nieprawdziwych treści. - Wychodzę, otwórz drzwi.
Nie prosiła, nie umiała prosić. Jej polecenie było twarde i stanowcze, przez co wszelki sprzeciw mijał się z celem. Nate przyglądał się jej jeszcze jakiś czas, zaraz jednak wyjął z kieszeni dresów kluczyk i rzucił go dziewczynie. Naturalnie nie pozwoliła, by upadł na ziemię, co jej rozmówca skwitował uniesieniem brwi.
- Niezły refleks.
- Widzę, że rozpamiętywałeś naszą wczorajszą pogawędkę.
- Jeśli masz zamiar zabrać ze sobą kluczyk, nie zapomnij mi go później oddać.
To powiedziawszy, ruszył jak gdyby nigdy nic w kierunku łazienki, po drodze oglądając się przez ramię.
- Uważaj na siebie.
Yvaine fuknęła wściekle, lecz nic nie odpowiedziała. Rozbroiła zamek, zostawiając w nim klucz, i w mgnieniu oka znalazła się poza zasięgiem człowieka, który w niesamowicie krótkim czasie zdołał udowodnić, jak bardzo jest irytujący.


Jak dotąd nie opuścił już ani jednej lekcji. Ponadto złośliwie udawał, że nic między nami nie zaszło, ale akurat było mi to na rękę. Po raz pierwszy zaczęłam zastanawiać się dlaczego Organizacja zleciła mi tak idiotyczne zadanie, polegające na śledzeniu człowieka, któremu w żaden sposób nie mogłam przypiąć łatki kryminalisty. Brałam pod uwagę różne opcje, ale każda wydawała mi się wyjątkowo paradoksalna. Czyżby coś ukrywał? Chodziłam za nim jak cień. Byłam wszędzie tam, gdzie i on był. Nie zdradzał się absolutnie niczym. Dlaczego więc kazano mi go obserwować?

- Śledzisz mnie - stwierdził ktoś łagodnym głosem, wyłaniając się zza drzewa, pod którym Yvaine zwykle spędzała większość szkolnych przerw. Oczywiście odkąd miała zlecenie do wykonania, przychodziła tu znacznie rzadziej, jako że jej obiekt obserwacyjny często się przemieszczał. Pech chciał, że i tym razem nie było jej dane nacieszyć się własnym towarzystwem w cieniu ukochanego, rozłożystego dębu.
- Nie wiem, o czym mówisz - odpowiedziała ostro, wyraźnie pragnąc uciąć rozmowę, nim ta na dobre się rozpocznie. Odbiła się lekko od pnia i wstała zwinnie, pociągając za sobą torbę. Zrobiła niewielki krok do przodu, kiedy silne ramię objęło ją w pasie i szarpnęło, nakazując cofnąć się do poprzedniej pozycji. Jej plecy szybko natrafiły na przeszkodę, jaką okazał się być nie kto inny, jak Nathaniel. Tylko on znał ją na tyle krótko, by nie wiedzieć, że nie powinien zawracać jej głowy swoją osobą. Przycisnął ją mocno do siebie, obiema rękami zabezpieczając jej łokcie i jednocześnie uniemożliwiając jakiekolwiek ciosy. Znów ją przejrzał?
- Dlaczego mnie śledzisz, Yvaine?
- Masz jakiś kompleks wyższości i próbujesz wmówić niewinnym kobietom, że na ciebie lecą?
- Yvaine...
Przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej, utrudniając jej swobodne oddychanie, zaraz jednak jego uścisk wrócił do wcześniejszego stanu. Nie mogła w żaden sposób zareagować i z całego serca nienawidziła tego żałosnego poczucia bezsilności. Gdyby chociaż był niższy... Chłopak oparł brodę na jej głowie, jakby znów przewidział jej zamiary, ograniczając jeszcze bardziej jej ruchy. Teraz była całkowicie nieszkodliwa. Mogła mu co najwyżej nadepnąć tenisówką na glana.
- Naprawdę lubisz moje imię - zauważyła z irytacją, gdy już przegnała ze swych myśli plany ucieczki.
- Zawsze przyjemnie drżysz, gdy je wypowiadam.
Dziewczyna spróbowała się szarpnąć, ale na niewiele zdały się jej wysiłki. Nate skwitował to delikatnym uśmiechem, lecz ani trochę nie rozluźnił ramion.
- Nie puścisz mnie, prawda? Ludzie na nas patrzą, czuję się niezręcznie.
- Nie przekonasz mnie takimi wymówkami. Zwiałabyś od razu, gdybyś poczuła choć odrobinę swobody.
- No proszę, wielki znawca kobiecej natury - żachnęła się, nie próbując nawet ukryć rozdrażnienia. - Zawrzyjmy układ. Ty odsuniesz się ode mnie na odległość dwóch kroków, a ja wtedy opowiem ci o absurdalności twoich oskarżeń.
- Moje oskarżenia nie są bezpodstawne.
- Co masz do stracenia? - spytała zadziornie. Jak nie w ten sposób, to w inny. Kto wie, może prowokacja podziała na niego lepiej niż prośby.
Yvaine po krótkim czasie poczuła jak jego uścisk zelżał, ale wciąż trwał w tej samej pozycji, jakby ją testował. Nie zauważywszy niczego niepokojącego puścił powoli jej ręce, uparcie jednak trzymał łapsko na jej talii. Wyraźnie jej nie ufał i prawdopodobnie nie lubił stawiać się na stanowisku wykiwanej ofiary losu. Nikt nie lubił. Na szczęście upodobania nie miały tu nic do rzeczy. Rudowłosa zamachnęła się i uderzyła go łokciem w żebra, w miejsce, którego nie blokowała opleciona wokół jej brzucha ręka. Wyrwała się całkowicie z jego objęć i zaczęła wycofywać w kierunku szkoły, jednocześnie nie mogąc oderwać wzroku od pięknych, błękitnych oczu Nathaniela. Niewątpliwie zapamięta ich złowieszczy błysk do końca życia.


Oszukałam go. Czmychnęłam od razu, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Jestem tchórzem, czy nie chciałam skłamać? Nigdy nie podkulam ogona ze strachu, do diabła! Niech piekło pochłonie tych ciekawskich facetów. Nie sądzę, bym była w stanie spojrzeć mu w twarz po czymś takim. Swoją drogą, na razie wcale nie muszę tego robić. Nate znów przestał pojawiać się na lekcjach, a od naszego ostatniego spotkania minął już prawie tydzień. Nie wykonuję swojego zadania, nie mam zielonego pojęcia, co dzieje się z moim nowym znajomym. Niedługo będę musiała zdać raport ze swojej pracy. Jak powinnam się zachować?

Większość dziewcząt opuściła już szatnię, plotkując żywo o rozegranym przed godziną meczu siatkarskim. W pomieszczeniu pozostały tylko te z zamiłowaniem do długich, orzeźwiających pryszniców po jakże męczących zajęciach wychowania fizycznego. Choć właściwie, poza niewysoką, rudowłosą panienką, nie było tutaj żywej duszy. I nic dziwnego, w końcu spędziła w łazience dobrych kilkadziesiąt minut, gdy cała reszta ulotniła się po niespełna dziesięciu.
Yvaine przekręciła kurek z ciepłą wodą, odcinając całkowicie jej przepływ, a zaraz później zakręciła i zimną. Z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wyszła z kabiny, kierując się wprost na półkę, gdzie zostawiła ręcznik oraz swoje ubrania. W jej głowie aż kotłowało się od nadmiaru myśli. Chłopak nie dawał jej spokoju. Mógłby chociaż się odezwać, dać znać, że wszystko z nim w porządku, i że wcale nie wyniósł się z tego przeklętego miasta. Mógłby... Nie, nie mógłby. To ona powinna wziąć się w garść i nawiązać z nim kontakt. Zdecydowanie. Po dzisiejszych lekcjach pójdzie do jego pokoju, będzie mogła sprawdzić autentyczność swoich domysłów. Szczerze mówiąc, wolała zastać go na miejscu. Nie lubiła zawalać swoich misji, a, o ironio, robiła teraz wszystko, by zawieść.
Odpędzając od siebie wizje mniej bądź bardziej optymistycznych scenariuszy, z włosami zawiniętymi w ręcznik przeszła do głównego pomieszczenia szatni. Pomieszczenia, które, jak się okazało, całkowicie pochłonął mrok. Zatrzymała się i zamrugała kilkakrotnie, czekając, aż jej wzrok zacznie przyzwyczajać się do ciemności. Sięgnęła pamięcią wstecz, ale nie mogła sobie przypomnieć, by kazała komuś zgasić światło. Czyżby dzieciakom znów zebrało się na żarty? Nie było czasu na zastanawianie się, przerwa obiadowa nie będzie trwała w nieskończoność. Panna Havlett wyciągnęła przed siebie ręce i zaczęła powoli stawiać kroki, postanawiając po omacku dostać się do drzwi, w pobliżu których powinien znajdować się przełącznik. Nie zdążyła jednak przejść nawet jednej piątej wyliczonego dystansu, kiedy jej uszu dobiegł dźwięk przeładowywanej broni. Przystanęła natychmiast, dbając o to, by niczym nie zdradzić swojej pozycji. Z drugiej strony, jeśli tylko udałoby jej się dostać do szafki i dorwać jej ulubioną zabawkę, szanse mogłyby się nieco wyrównać. A może to nie było wcale to, o czym myślała?
- Heej, gdzie się schował mój kochany rudzielec?
Głos niewątpliwie należał do mężczyzny. Szorstki i nieprzyjemny, nieco wyższy niż u większości znanych jej facetów. Nie miała pojęcia z kim ma do czynienia - pamiętałaby, gdyby kiedykolwiek wcześniej zdarzyło jej się zamienić z nim słowo.
- Skarbie, to nie zaboli. Podejdź do mnie sama, a będę delikatniejszy.
Dźwięk odbezpieczanej broni. A niech ją, jeśli nie był blisko. Inaczej nie byłaby w stanie wychwycić takiego odgłosu. Zdecydowawszy, że nie może zostać w miejscu, w którym wkrótce z pewnością zostałaby zdemaskowana, ruszyła do przodu jeszcze wolniej niż wcześniej, wciąż z wyciągniętymi przed siebie rękami. Dziękowała w duchu samej sobie, że nie wpadła na pomysł, by przetransportować buty do łazienki. Bez nich mogła poruszać się znacznie ciszej, jako, że pod stopami miała szorstką, imitującą dywan wykładzinę. A pod wykładziną... Skrzypnięcie starych paneli rozeszło się po całej szatni. Usłyszała szybkie kroki i ledwo zdążyła położyć się tam, gdzie jeszcze przed chwilą stała, kiedy rozległ się strzał. Pocisk z hukiem uderzył w stojące gdzieś za nią, metalowe szafki, a mężczyzna zaklął siarczyście pod nosem. Yvaine wstrzymała oddech, bojąc się, że nawet najcichszy szmer może zdradzić jej pozycję. Zwłaszcza, że dzieliła ich bardzo niewielka odległość.
- Więc jeszcze żyjesz - przyznał niechętnie, robiąc ostrożny krok wprzód. Najwyraźniej zauważył, że kula trafiająca w serce wydaje inny odgłos, niż ta, która napotka na swej drodze metalową przeszkodę. A był niemalże pewny, że pocisk zatrzyma się w ciele ofiary. Zdecydował się na jeszcze jeden krok w kierunku dziewczyny, zaraz po czym ich uszu dobiegł dźwięk kolejnego strzału.


Czy ja umieram? Już umarłam? Nie chcę. Mam tyle rzeczy do zrobienia. Skończyć szkołę, zacząć pracować jak na prawdziwego najemnika przystało, wykonywać ważne, dobrze płatne zlecenia. Podszkolić się w walce wręcz i koniecznie poprawić swoją celność. Przeprosić Nate'a za to, że ciągle go biję. Mam nadzieję, że zrozumie, iż nigdy więcej nie będę w stanie wyjaśnić mu, dlaczego nie odstępowałam go na krok.
Ale chwilę. Dlaczego jestem jeszcze w stanie myśleć? Dlaczego wciąż czuję zapach swojego czekoladowego szamponu do włosów? Dlaczego słyszę...

Bezwładne ciało niedoszłego zabójcy opadło z łoskotem na ziemię. Dziewczę poderwało się do siadu, a z jej ust wyrwał się zduszony krzyk. Było ich więcej? Urządzali sobie polowanie? Nie rozumiała sytuacji, w jakiej się znalazła. Nic nie widziała, więc nie wiedziała o obecności osób trzecich w tymże pomieszczeniu. Ktoś zaczął się do niej zbliżać, a ona w odpowiedzi postanowiła cofnąć się w pozycji siedzącej. Do czasu, aż głośno oznajmiła wszystkim, że jej plecy właśnie napotkały opór w postaci szafki. Kroki ucichły na chwilę, a rudowłosa odruchowo zamknęła oczy, choć przecież i tak jej wzrok nie odbierał teraz niczego poza ciemnością. Czekała na strzał, nikt jednak go nie wykonał. Zamiast tego czyjeś buty znów zaczęły stukać o podłogę, pewnie po to tylko, by ich właściciel w końcu dostał się do przełącznika światła. Lampy zamrugały i zapłonęły ciepłym, żółtym blaskiem. Yv rozchyliła odrobinę powieki, przyzwyczajając się po raz kolejny do zmiany oświetlenia. Przetarła piąstkami oczy, wciąż na siedząco opierając się o zimny metal, wciąż z przyciśniętymi do piersi kolanami. Spojrzała niepewnie przed siebie i niestety nie udało jej się ukryć zdziwienia, jakie zaraz wymalowało się na jej twarzyczce.
- Wszystko w porządku, Yvaine?
Naprzeciwko niej, opierając się o przeciwległy rząd szafek, kucał Nathaniel. Uśmiechał się łagodnie, bawiąc się trzymanym w ręce pistoletem, jednak to na dziewczynie skupił całą swoją uwagę. Tuż obok niego leżał biały telefon z przypiętym do niego czerwonym rysikiem. Panna Havlett pozwoliła swoim wyprostowanym już nogom zetknąć się z ziemią, zajmując się raczej ręką, która wystrzeliła do przodu z prędkością, jaka zaskoczyła nawet ją. Otwierała i zamykała usta, wskazując palcem to na broń, to na telefon.
- To moje! - krzyknęła z wyrzutem, kiedy w końcu zdecydowała się odezwać.
- Twoje - przyznał chłopak, uśmiechając się jeszcze szerzej. Nie wyglądał na takiego, który miał w zwyczaju oddawać zarekwirowane przedmioty.
- Do diabła z tobą. Ktoś właśnie próbował... - zamilkła, przenosząc szybko wzrok gdzieś na lewo od Nate'a. Leżący tam mężczyzna zostawił pod sobą pokaźną kałużę krwi. Krwi, jakiej z każdą chwilą przybywało. Cole podążył za jej wzrokiem i mina nieco mu zrzedła.
- Christopher Middleton, lat trzydzieści trzy. Jeden z najbardziej znanych w półświatku zabójców. Powiedziałbym, że był trochę szalony. Obserwował cię od kilku dni. Jak myślisz, kto mógł go na ciebie nasłać?
Yvaine wlepiła znów ślepia w swego wybawcę. Skąd znał jego tożsamość? Skąd wiedział, że gość ją obserwuje? Co tu się, u licha, wyprawia? Pytania mnożyły się, podczas gdy odpowiedzi sprawnie unikały światła dziennego.
- Nate - zaczęła, nieco przesładzając ton - nie próbuj mi nawet mówić, że byłeś tutaj od początku. Od początku, od kiedy ten facet próbował mnie zabić!
Nie zakończyła wypowiedzi w tak miły sposób, w jaki zaczęła, ale przynajmniej pozbawiła końcówkę słodkiego fałszu. Podniosła się natychmiast, a chłopak z ociąganiem poszedł w jej ślady, obserwując, jak ręcznik rozwija się i spada z jej głowy. Przestał bawić się pistoletem i momentalnie spoważniał. Wyglądał jakby czekał, aż dziewczę rzuci się na niego z pazurami, lecz nic takiego nie mogło mieć miejsca. W końcu to on miał broń, nie ona. Ale czy to aby wystarczający powód?
- Byłem tutaj od początku - odpowiedział, wzruszając ramionami. Yv zacisnęła dłonie w pięści, ale nie odezwała się słowem, więc ciągnął dalej: - Yvaine, wiem dlaczego mnie śledziłaś. Wiedziałem prawie od razu.
Jego oczy błysnęły, kiedy rzuciła się na niego, próbując go spoliczkować. Tym razem nie musiał powstrzymywać jej ręki - sama zamarła tuż przed jego twarzą. Nate uśmiechnął się, odbezpieczając pistolet przytknięty do jej boku. Zaskoczona dziewczyna spojrzała na jego twarz, kładąc rozprostowane dłonie na torsie chłopaka. On też na nią patrzył, a jego usta wciąż wykrzywiał ten sam, tajemniczy uśmiech. Nie potrafiła nic z niego wyczytać. Nie potrafiła odkąd go poznała. Nie umiała rozpracować ani jego mimiki, ani tego diabelskiego błysku w oczach.
- Pamiętasz, jak mówiłem ci, byś nigdy więcej nie próbowała mnie bić? Wysłuchaj lepiej do końca, co mam do powiedzenia. Zostałem zatrudniony przez Organizację na stanowisko...
- Twojego ochroniarza - dokończył inny głos, nim drzwi szatni zamknęły się z głośnym hukiem. Yvaine zerknęła przez ramię, wybałuszając oczy.
- Tata? Jak...
Jakby w odpowiedzi, pan Havlett pomachał przed sobą telefonem, zanim nacisnął na nim jakiś klawisz i schował do kieszeni.
- Włączyłem głośnik w twoim telefonie - wyjaśnił Nate i wycofał broń, uprzednio z powrotem ją zabezpieczając. Dziewczę od razu cofnęło się od niego i odwróciło w stronę ojca.
- Świetnie, po prostu świetnie. Co jeszcze przede mną ukrywacie?
- Żebyś nie żałowała, że spytałaś. Nathanielu, pomyślnie wykonałeś zadanie. Organizacja przyjmie cię jako pełnoprawnego członka. Możesz odejść.
Cole skinął nieznacznie w odpowiedzi, zostawił pistolet na ziemi, gdzieś obok telefonu, i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie. Yv natomiast zmrużyła oczy, próbując przetrawić informację, jaką właśnie uzyskała. Nate członkiem Organizacji?
- Yvaine - zaczął mężczyzna, napotykając natarczywe, pytające spojrzenie córki. - Dostałaś zdanie obserwowania Nathaniela, byś nie spostrzegła, że to on obserwuje ciebie. Nie mogliśmy wysłać cię w świat z kimś, kto nie zdoła zapewnić ci bezpieczeństwa. Młody Cole zdał egzamin. Za kilka dni wyjeżdżacie do Miami, by zlikwidować pewnego biznesmena o wyjątkowo niepoprawnym hobby. Przyjdź do mnie, jak będziesz gotowa, omówimy szczegóły. I lepiej opuść szybko szatnię, musimy tutaj posprzątać. Dobrze, że sala gimnastyczna jest w osobnym budynku, z dala od części głównej szkoły. Nie wydaje mi się, by ktoś usłyszał strzały.
I wyszedł, nim zdążyła zadać jakiekolwiek inne pytanie. Zostawił ją tutaj z trupem i istnym mętlikiem w głowie. Za dużo informacji jak na jeden dzień. Miała zacząć pracować na pełen etat? Koniec z wykonywaniem błahych zleceń? W porządku, ale dlaczego akurat z gościem, którego prawie wcale nie znała? Z którego nie mogła czytać, jak z otwartej księgi. Który irytował ją do granic możliwości. Który... A niech ich wszystkich trafi.
Powrót do góry Go down
https://gothic.forumpl.net
Szansa
Admin
Szansa


Liczba postów : 258
Join date : 02/03/2014

Witaj, siostrzyczko Empty
PisanieTemat: Re: Witaj, siostrzyczko   Witaj, siostrzyczko Icon_minitimePią Lip 10, 2015 8:39 pm

Nie wiem, w jaki sposób wytłumaczyli zajście w szkolnej szatni, ale wieść o zabójstwie wcale się nie rozchodziła. Sprawa została wyciszona, a ja sama nie wypytywałam ojca o szczegóły. Właściwie, stałam się jeszcze mniej rozmowna niż zazwyczaj. Non stop chodzę z głową w chmurach, próbując połączyć ze sobą przerażające mnie fakty. Dostałam jakąś diabelnie trudną do ułożenia układankę i nie mogę się z nią uporać. Może gdyby ktoś mi pomógł zrozumieć. Może gdybym poprosiła o pomoc. O zgrozo, nigdy w życiu. Muszę poradzić sobie sama. W końcu mam zadanie do wykonania, powinnam się pospieszyć.

Burza płomiennych włosów wychyliła się niepewnie zza drzwi sypialni, by zaraz później ich właścicielka mogła przekroczyć próg pokoju, prezentując światu całą swą sylwetkę. Yvaine skierowała się od razu w stronę schodów prowadzących na parter, chcąc znaleźć się w salonie zanim dopadną ją myśli o rezygnacji.
Od szkolnego incydentu minęły już trzy dni, a ona dopiero dziś zdecydowała się zaakceptować powierzoną jej misję. Jeśli chodzi o lekcje - owszem, pojawiała się na nich, niestety duchem była całkowicie nieobecna. Nie wspominając już o Nathanielu, którego nie widziała od czasu, gdy uratował jej szanowne cztery litery. W zasadzie nikt go nie widział.
- Miło znów zobaczyć cię wśród żywych - zagadał pan Havlett, obserwując, jak jego córka zajmuje miejsce na przeciwległej kanapie. Sam poprawił się wygodnie w swoim ulubionym fotelu i odstawił kubek z niedopitą jeszcze kawą na stojący między nimi stół.
- Straciłam trzy tygodnie na wykonywanie bezcelowej roboty - zaczęła wyrzucać z siebie słowa przez zaciśnięte zęby. Zaraz też zamilkła, wzięła głębszy oddech i wypuściła ustami powietrze, czemu towarzyszyło charakterystyczne, ciche syknięcie. - Całe trzy tygodnie!
Chyba właśnie to bolało ja najbardziej. Powierzono jej najmniej sensowne zadanie w historii zleceń. A może po prostu irytował ją fakt, że musiała trzymać się blisko grającego na jej nerwach faceta?
- Czymże są trzy tygodnie w obliczu całego życia, jakie masz przed sobą?
- Cieszę się, że o tym wspomniałeś - podchwyciła temat, chwilowo zapominając o swej złości związanej z fałszywą misją. - Prawie zginęłam. Kto, u licha, wydał rozkaz napadnięcia na bezbronną, wykończoną męczącymi zajęciami wychowania fizycznego dziewczynę? Co za idiota usiłuje dopuścić się morderstwa wewnątrz szkolnych murów?
Można powiedzieć, że wychodziło z niej wszystko, co skrywała przez tych kilka dni. Mieszanina emocji, chęć rozwikłania wszystkich zagadek, odnalezienia odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Musiała wiedzieć. Musiała w końcu uporządkować własne myśli, które wirowały w jej umyśle nie pozwalając się złapać, a tym bardziej zaszufladkować.
- Nie zawracaj sobie tym głowy. Pracujemy nad odkryciem tożsamości zleceniodawcy.
- A więc nie jest to wasza sprawka?
Yvaine rzuciła mu pełne powątpiewania spojrzenie. Przygryzła wargę, wyraźnie coś analizując.
- W porządku, jednak chcę wiedzieć, kto za tym stoi. Nie możemy pozwolić, by ktoś, kto naraża życie postronnych osób pozostawał bezkarny.
Zamilkła nagle, pozwalając, by wyraz zdziwienia wkradł się na jej twarz. Czy ona faktycznie to powiedziała? Nie potrafiła dosięgnąć pamięcią momentu, w którym zaczęła przejmować się dobrem innych. Pan Havlett przyglądał jej się badawczo jakiś czas, a po chwili pokręcił głową z dezaprobatą.
- Zadbamy o wszystko. Nie zapominaj, gdzie jest twoje miejsce. Posiadamy wielu ludzi wyższych od ciebie rangą, przewyższających cię umiejętnościami i doświadczeniem. Powinnaś zdawać sobie z tego sprawę.
Dziewczyna poczuła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł lodowatej wody. Jakkolwiek pewnie by nie stąpała po ziemi, jakkolwiek wysoko nie umieszczałaby się w swoim prywatnym rankingu, musiała przyznać ojcu rację. Nie miała co liczyć na zlecenia polegające na ściganiu groźnych psychopatów. Zwłaszcza, że nie poradziła sobie ostatnim razem - spanikowała w obliczu zagrożenia. Wszystkie przebyte przez nią treningi nagle zaczęły wydawać się niczym, w porównaniu do realnych zagrożeń.
- A Nate? - spytała, uznając temat jej niedoszłego zabójcy za zamknięty. Na razie potrzebowała informacji, potrzebowała odpowiedzi. Nie mogła pozwolić sobie na ciągnięcie jednego wątku w nieskończoność.
- To wszystko jest bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje. Wiem, że ciężko jest ci przebywać dłużej w czyimś towarzystwie, ale wkrótce powinnaś do tego przywyknąć. Wszyscy przechodziliśmy taką drogę. Twoja mama...
- Tato, znam rodzinną historię - przerwała mu szybko, świadoma jego zamiłowania do opowieści z lat młodzieńczych. - Dlaczego Nate ma być moim wspólnikiem?
- Nathaniel Cole nie urodził się w Anglii, pochodzi stąd. Jego rodzice byli szanowanymi członkami Organizacji, a przecież członkostwo jest dziedziczne. Jeśli chcesz wiedzieć, czemu akurat on, sama go o to spytaj. Jeśli uzna to za stosowne, opowie ci.
Wszyscy wszystko komplikują. W nieskończoność odsyłają ją od jednej osoby do drugiej. Kiedy w końcu pozna prawdę? Kiedy ludzie przestaną ukrywać przed nią istotne elementy jej układanki?
- Jednak nie przyszłaś tutaj z powodu pana Cole, prawda? - zauważył gospodarz, sięgając po leżącą pod stołem kopertę. Wyciągnął z niej kilka zdjęć i rozłożył na blacie. Przedstawiały kolejno wielką, strzeżoną posiadłość wskazującą na zamożność właściciela, czarne limuzyny z całkowicie przyciemnionymi szybami, aż wreszcie, na kilku ostatnich, znajdował się wysoki, dojrzały mężczyzna, przywodzący na myśl bogatego biznesmena. Yvaine wlepiła spojrzenie w fotografie, przypominając sobie nagle cel swojej wizyty w salonie. Zerknęła pytająco na rodziciela, próbując ponaglić go w ten sposób.
- Victor Montero, amerykański ważniak o hiszpańskich korzeniach. Działa na terenie Miami, chociaż jego sieci rozesłane są na połowę Florydy. Całkiem niedawno dobił czterdziestki, dorabiając się do tego czasu sporego majątku. Zresztą, sama widzisz, mieszka niemalże w twierdzy. Limuzyny, które przedstawiono na zdjęciach, są tylko namiastką tego, co skrywają jego garaże. Krążą plotki, że Montero sentymentem darzy samochody marki Volvo. Wszystkie obowiązkowo czarne, obowiązkowo z ciemnymi szybami. Przeznaczony do zlikwidowania za handel żywym towarem. Dawno już doszły nas słuchy, że cel lubuje się w młodych kobietach. Kobietach, o których ginął słuch niedługo po tym, jak położył na nich swoje brudne łapska. Musicie z Nathanielem bezbłędnie współpracować, mądrze podzielić między siebie obowiązki.
Pan Havlett spojrzał na córkę, tym samym wychwytując jej wiecznie pytający wzrok. Przyjmując srogi i poważny wyraz twarzy, dokończył wypowiedź.
- Inaczej zginiecie.
Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl o tak czarnym scenariuszu. Nie miała zamiaru żegnać się ze światem podczas jej pierwszej znaczącej misji. Nie była tylko pewna, czy poradzi sobie ze swoim nowym wspólnikiem. Nie oszukujmy się, nie potrafiła współpracować. Nie potrafiła nawet dogadać się z potencjalnym rozmówcą. Otrząsnęła się z rozmyślań kręcąc kilkakrotnie głową i uświadomiła sobie, że ojciec nadal ją obserwuje.
- Nathaniel został o wszystkim poinformowany? - spytała, podnosząc się z kanapy. Śledziła szybkie ruchy rąk siedzącego przed nią mężczyzny, który właśnie zaczął zagarniać fotografie z powrotem do koperty.
- Wie tyle, ile wiesz ty. Wszystkie szczegóły macie tutaj opisane - nie zmieniając swej pozycji, podał jej zaklejony już pakunek. - Spotkacie się jutro na lotnisku. Pan Cole zajmie się bronią niezbędną do wykonania zadania. Ty mogłabyś mieć z tego tytułu drobne problemy, więc ogranicz się do noży.
- Dlaczego on może, a ja nie? Przecież jest w moim wieku, nie powinien posiadać pozwolenia na broń.
W odpowiedzi dostała jedynie szeroki uśmiech oraz ponaglające ruchy ręki.
- Idź już, wyśpij się. Wyruszacie z rana, musisz być gotowa.
Yvaine wzięła od ojca kopertę, nie bez wahania kierując się na piętro domu. Właśnie rozszerzyła swoją układankę o dodatkowe elementy. Co z tym chłopakiem było nie tak?


Jutro miałam wyruszyć na ważną misję. Po raz pierwszy przekraczałam granicę stanu, by udać się na odległy kraniec Ameryki - do położonego na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego Miami. Nie spodziewałam się, że wszystko potoczy się tak szybko, że jeden ruch pociągnie za sobą lawinę zaskakujących wydarzeń. Z dnia na dzień przydzielono mi partnera. Nic o nim nie wiedziałam. Ba, nawet go nie lubiłam. I nie podejrzewałam, by on lubił mnie. Nie wiem, co knuła za moimi plecami Organizacja.
No tak, Organizacja. Działające na przestrzeni wieków stowarzyszenie, od wielu lat sprawujące rządy w arizońskim półświatku. Gildia najemnych zabójców całkowicie zamknięta dla ludzi z zewnątrz, gdzie członkostwo było dziedziczne. Dzieci przychodzące na świat w rodzinach najemników poddawano specjalnemu treningowi, dzięki któremu skutecznie izolowały się od reszty społeczeństwa. Nie miały czasu na zawieranie znajomości, nie miały czasu na miłosne wzloty i upadki. Od małego szkolono je na zabójców, jednocześnie zakorzeniając w nich szacunek do samej Organizacji, jak i osób stojących na jej czele. Właśnie dlatego członkowie nie byli w stanie sprzeciwić się poleceniom przełożonych - posłuszeństwo zostało im wpojone. Rozkaz był dla nich ważniejszy od ich własnego życia, choć z drugiej strony nie można było pozwolić na utratę zbyt dużej liczby ludzi. Potrzebowano młodych par, które zapewniłyby ugrupowaniu przetrwanie, podczas gdy zabójcy nie garnęli się do wzajemnego wyznawania miłości. W związku z powyższym stworzono zasadę, wedle której zarząd miał prawo do łączenia swoich podwładnych w pary. Dzięki temu, stowarzyszeniu nie groził rozpad spowodowany brakiem kandydatów do objęcia danego stanowiska.
Byłam skazana na Nate'a. Na człowieka, którego przecież nawet nie lubiłam.

Yvaine, sycząc wściekle i wymrukując pod nosem od czasu do czasu jakieś przekleństwo, kierowała się w stronę hotelowej windy. Cole kroczył za nią jak cień. Czuła jego obecność, wiedziała, że uważnie śledzi każdy jej ruch, nie zaszczyciła go jednak ani jednym spojrzeniem odkąd wysiedli z taksówki. Nie zerknęła na niego nawet podczas krótkiej rozmowy z wścibską recepcjonistką, która zdawała się nie rozumieć, dlaczego para zakochanych ludzi wynajęła dwa jednoosobowe pokoje. Odpuściła im dopiero po chwili, zauważywszy, że nie uzyska żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi, i wydała im klucze, wyjaśniając dokąd powinni się udać.
- Nie gniewam się, że zasnęłaś na moim ramieniu. - To Nathaniel postanowił przerwać w końcu kłopotliwą ciszę, jaka towarzyszyła im od długiego czasu. Zdecydowanie zbyt długiego.
Dziewczyna przyspieszyła kroku, a jej niezrozumiałe pomruki o negatywnym wydźwięku przybrały na sile. Była niemal pewna, że ten parszywy drań wyśmienicie się bawi wspominając o tym, co chciała wyrzucić z pamięci najszybciej, jak to możliwe.
Zatrzymała się dopiero przed drzwiami oznaczonymi numerem dwieście trzy i wsunęła w nie swoją kartę elektroniczną, powodując odblokowanie się zamka. Pchnęła je, napierając na nie plecami, za późno orientując się, że wpatruje się właśnie prosto w jasnoniebieskie oczy swojego wspólnika. Stał naprzeciwko niej, oddalony o kilka kroków, i z uśmiechem obserwował jej zmagania z ciężkimi, automatycznie zamykającymi się drzwiami oraz wielką, osadzoną na kółkach walizką. Yv zamarła, zdając sobie nagle sprawę, że nieświadomie zdradziła mu numer swojego pokoju. On chyba też o tym pomyślał, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zresztą, kto go tam wie.
- Dwieście pięćdziesiąt pięć - powiedział spokojnie, poprawiając swoją torbę. - W razie gdybyś chciała znów się zdrzemnąć.
Wiedziała, do czego odnosiła się jego wypowiedź. Całkiem niedawno obudziła się w samolocie z głową opartą na ramieniu Nathaniela. Od tamtej pory nie odezwała się do niego słowem, choć jemu zdarzyło się rzucić w jej stronę kilka złośliwych uwag.
Weszła do środka, uprzednio wyciągając swoją kartę i kładąc ją na półce upchniętej w kąt małego przedpokoju. Nie przejmując się zbytnio zostawionym na korytarzu chłopakiem, weszła do sypialni, ciągnąc za sobą piskliwie protestujący bagaż. Zostawiła go dopiero przed przysuniętym do ściany łóżkiem. Zaraz też legła ciężko na zadziwiająco miękki materac, nie zaprzątając sobie głowy zdejmowaniem butów, po czym zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Nie było duże, ale przepięknie urządzone. Projektant umiejętnie wykorzystał każdą wolną przestrzeń. Wszystko miało kolor ciepłego złota bądź ciemnego kremu - złote ściany, wykończenia na wypolerowanych, olchowych meblach czy chociażby ciężkie, rozsunięte teraz zasłony okienne. Tylko niewielki dywanik rozłożony pod szykownym, okrągłym stolikiem wyróżniał się ciemnym odcieniem brązu. Panna Havlett położyła głowę na puszystej poduszce, zerkając w górę. Nawet sufit pokrywały różnorakie złociste wzory, a z ogromnego, pozłacanego żyrandolu, niczym drobniutkie kryształy zwisały soplowe, kremowe światełka.
Odetchnęła głęboko, zmuszając się do przeanalizowania po raz kolejny wydarzeń mających miejsce dzisiejszego dnia. Straciła czujność już na samym początku i co chwilę karciła się za to w duchu. Nieprzespana noc wcale jej nie usprawiedliwiała. Wprawny zabójca powinien zachować przytomność i pełną sprawność umysłu przez przynajmniej dwa dni, a ona ukazała swe zmęczenie po zaledwie kilku godzinach. Poza tym, nie mogła łudzić się, że jest przy swoim partnerze bezpieczna. Nie wiedziała, do czego jest zdolny. Nie wiedziała nic o jego przeszłości, upodobaniach ani zamiarach względem jej osoby. A co było prawie równie irytujące jak jej niekompetencja, przegapiła świetną okazję do przeprowadzenia z nim poważnej rozmowy. Przy świadkach zawsze była bezpieczniejsza.
- Rany, myślę jak tchórz - wyrwało jej się.
Nathaniel stał jeszcze przez chwilę przed drzwiami pokoju numer dwieście trzy, wpatrując się w nie w całkowitym milczeniu. Absolutnie nie myślał, że dziewczyna otworzy je nagle i zaprosi go do środka. Tkwił tam, gdyż chciał nacieszyć się chwilą - zaczął powoli rozpracowywać jej złożoną na pierwszy rzut oka osobowość. Wiedział, że do niego przyjdzie. Ciekawość prędzej czy później przezwycięży nawet największą niechęć.


Długo jeszcze leżałam na łóżku, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w sufit. Toczyłam ze sobą wewnętrzną walkę - jakaś część mnie nakazywała mi udać się do Nate'a w celu wyjaśnienia wszelkich niewiadomych, inna zaś szeptała kusząco, by zostawić go samemu sobie. Właściwie czym ja się tak przejmuję? Jedynym moim przewinieniem jest krótka drzemka w obecności nowego wspólnika, w obecności mojego ochroniarza. W obecności człowieka, którego intencji nie znałam. Jednak co mogło mi grozić w pełnym ludzi samolocie?
A niech go diabli. Mamy zadanie do wykonania.

Dwieście pięćdziesiąt trzy, dwieście pięćdziesiąt cztery... Plakietka numer dwieście pięćdziesiąt pięć przyczepiona była do drzwi umiejscowionych na samym końcu niesamowicie długiego korytarza. Yvaine zawahała się, nim postanowiła zapukać. Do jej umysłu nagle zaczęły napływać wątpliwości, a już po chwili nie myślała o niczym innym niż o tym, że najpewniej podjęła błędną decyzję. Po co tutaj przyszła? Dlaczego wciąż próbuje z nim współpracować?
- Subtelność kroków godna słonia, słychać cię na cały korytarz - rozległo się drwiące wołanie z wnętrza pokoju, zaraz po czym szczęknął zamek i w progu ukazała się sylwetka ubranego do połowy Nathaniela.
- To specjalnie, byś miał odrobinę czasu na włożenie na siebie jakichś ciuchów. Jak widzę, nie skorzystałeś - wysyczała gniewnie, przyglądając się niby od niechcenia jego nagiemu torsowi. Znów to robił. Ostatnio, gdy spotkała się z nim w jego pokoju również nie miał na sobie koszulki.
Nate uśmiechnął się tylko w odpowiedzi i zniknął gdzieś za drzwiami, które rudowłosa ledwo zdążyła złapać, nim się zamknęły. Weszła do środka, nie mając już właściwie innego wyjścia, i niemalże od razu zorientowała się, że wcale nie powinna była tego robić. Usłyszała tylko cichy świst i krzyknęła, kiedy ostrze noża wbiło się w drzwi, przytwierdzając do nich szeroki rękaw jej bluzki. Zapewne nie udałoby mu się to, gdyby nie unosiła ręki do klamki, ale pech chciał, że właśnie to zrobiła. Szarpnęła delikatnie, ale zaraz zrezygnowała w obawie przed podarciem ubrania bądź zranieniem się. Drugą ręką również nie mogła sobie pomóc, bowiem przydzwoniłaby sobie w zęby, gdyby spróbowała wyciągnąć broń.
Nate tym razem nie powstrzymywał się. Pokój wypełnił jego dźwięczny, głośny śmiech, a on sam wyjątkowo powolnym krokiem zaczął zbliżać się do dziewczyny. Ona z kolei odwróciła głowę, by kątem oka móc go obserwować.
- Nie potrafisz cicho chodzić, a twój refleks pozostawia wiele do życzenia. Co prawda celowałem w twoje ciało, ale uniknęłaś, prędzej przez przypadek.
Przybliżał się do niej coraz bardziej, aż w końcu stanął tuż za nią. Był niedaleko, musiała aż odwrócić głowę z powrotem, wracając do spoglądania wprost na obite czarną skórą drzwi.
- Powiedz mi, czy jest coś, co robisz dobrze? - spytał, gdy już przylgnął do jej pleców, jedną ręką blokując jej wolne ramię, drugą zaś kładąc na rękojeści noża. Yvaine poruszyła się niespokojnie, zaniepokojona jego bliską obecnością.
- Wyjmij swoją zabawkę z mojego ubrania i odsuń się, bym mogła swobodnie sprać cię na kwaśne jabłko - warknęła, przekręcając nieco głowę w bok, usiłując choć na niego zerknąć. Nie była zadowolona z takiego obrotu spraw. Cole pokazywał za każdym razem jak bardzo jest nieprzewidywalny. Na co jeszcze go stać? Czy w ogóle chciała się przekonać?
- O proszę. A potrafisz? - Zaśmiał się ponownie, przez co z trudem wypowiedział te słowa. Przycisnął ją do drzwi, na wszelki wypadek blokując jej nogi swoją. - Jak na razie zaobserwowałem, że umiesz tylko nieszkodliwie się rzucać.
- Wyjmij to - wycedziła przez zaciśnięte zęby, nieskutecznie próbując wyszarpnąć rękę z jego uścisku. - No już!
- Wiesz, jaka jest istotna różnica między nami? Działasz zbyt impulsywnie, dajesz się ponieść emocjom. Jak chcesz być moją wspólniczką z takim temperamentem? - Nie śmiał się już podczas mówienia. Wrócił do swojego normalnego, spokojnego tonu, być może nieumyślnie rozwścieczając Yv jeszcze bardziej.
- A więc teraz przyjmujemy taktykę "jaka to Yvaine jest beznadziejna"?
Nate nie odpowiedział. Złapał jedynie mocniej za nóż i pociągnął, zmuszając jego ostrze do wysunięcia się z drzwi. Dziewczyna, jakby tylko na to czekając, zamachnęła się oswobodzoną przed chwilą ręką, zaciskając dłoń w pięść. Ku jej rozczarowaniu, trafiła w sam środek rozprostowanej dłoni bruneta. Jego palce zacisnęły się na jej piąstce, utrzymując jej rękę zgiętą w łokciu w dość niewygodnej pozycji.
- Usiłujesz mi udowodnić, że nie jesteś? Nie tędy droga - wyszeptał jej do ucha, po czym puścił ją całkowicie i odsunął się do tyłu. Ognistowłosa, rozwścieczona już nie na żarty, odwróciła się błyskawicznie i wyprowadziła w jego stronę serię niedbałych ciosów. Wszystkie chybiły celu, uniknięte bądź zablokowane. Szarżowali po całym pokoju, w akompaniamencie miękkiego, dźwięcznego śmiechu Nathaniela. Pięknego, a jednocześnie tak niesamowicie irytującego.
- Widzisz - zaczął chłopak, kiedy Yvaine wpadła na łóżko z taką siłą, że ugięły się pod nią kolana. Nie mając się czego złapać poleciała do tyłu, lądując na miękkim materacu, podczas gdy jej stopy nadal pozostawały na ziemi. - nie możesz działać pod wpływem gniewu.
Stanął tuż obok niej, uważnie jej się przyglądając. Była zmęczona ciągłym atakowaniem jego osoby. Atakowaniem, które wcale nie przynosiło zamierzonych efektów. Była za słaba? Nie trenowała dostatecznie ciężko? Otworzyła zamknięte wcześniej oczy i rozejrzała się po pokoju, starannie omijając sylwetkę swojego przeciwnika. Pomieszczenie w najmniejszym stopniu nie przypominało tego, w którym miała mieszkać ona. Ściany pomalowane były czarną farbą, meble wykonano z ciemnego drewna, zaś wszystkie lampy otoczone były krwistoczerwonymi abażurami. Tylko sufit wyróżniał się nieskazitelną wręcz bielą. Sufit i... Zerknęła na śnieżnobiałą pościel, na której wciąż leżała. Łóżko było co najmniej dwuosobowe, wielkie, z ogromną ilością poduszek. Iście królewskie.
- Uspokoiłaś się? - spytał, unosząc w górę jedną brew. Gdy w odpowiedzi otrzymał jedynie mordercze spojrzenie, uśmiechnął się delikatnie i wyciągnął do dziewczyny dłoń, chcąc pomóc jej wstać. Yv naturalnie nie skorzystała z jakże kuszącej oferty i podniosła się samodzielnie, stając zaraz tuż obok niego.
- O co ci chodzi, Cole? - warknęła, opierając ręce na biodrach. Wpatrywała się uparcie w jego twarz, niestety księga, do której tak usilnie próbowała znaleźć klucz wciąż pozostawała zamknięta.
- Nie będziesz brała udziału w tej misji - odparł spokojnie, głosem bez wyrazu, a po jego wcześniejszym uśmiechu nie pozostał nawet cień.
- Co? - wyrwało jej się, czym musiała dać mu do zrozumienia, że kompletnie wybił ją z rytmu. Jak to nie miała uczestniczyć w ich misji? ICH misji. Niedorzeczność.
- Zupełnie pozbawiona refleksu, dająca się ponieść każdej, nawet najsłabszej emocji dziewczyna nie może ze mną pracować. Nie podołasz, a ja nie mam zamiaru chronić twojego tyłka.
Panna Havlett rozszerzyła oczęta, obdarzając rozmówcę pełnym niedowierzania spojrzeniem. Czyż nie mieli być, mimo wszystko, wspólnikami? Co on, u licha, kombinował?
- Tylko po to tutaj przyszłam? Nie pozwolę ci odwalić za mnie roboty - powiedziała wyzywająco i pokręciła głową, wymijając Nate'a i kierując się w stronę drzwi. Gdyby tego nie zrobiła, zapewne dostrzegłaby malujący się na jego twarzy triumfalny uśmiech. Zaczęłaby snuć przypuszczenia odnośnie wiarygodności słów, jakimi ją uraczył. Zamiast tego, w jej głowie powstawał już niewyraźny zarys planu. Planu na wykonanie zlecenia przed jej wspólnikiem.


Jestem głupia. Wahałam się i ostatecznie wybrałam gorszą opcję. Dlaczego w ogóle zaczęłam myśleć, że mogę na kimkolwiek polegać? Co z tego, że przydzielono mi partnera? Zawsze działałam sama, więc ani ja, ani nikt inny nie powinien tego zmieniać. Choć z drugiej strony... Organizacja na pewno wiedziała, co robi. Ich decyzje zawsze są słuszne i dobrze przemyślane.
Nate. Niech go piekło pochłonie. Udowodnię mu, że potrafię sama o siebie zadbać. Wcale nie jestem taka, jaką mnie postrzega i w końcu sam się o tym przekona.
Muszę się tylko pospieszyć. Na pewno będzie chciał sprzątnąć mi cel sprzed nosa.

Beżowo-złoty pokój nie wyglądał już tak schludnie jak przed kilkoma godzinami. W całym pomieszczeniu porozrzucane były najróżniejsze części garderoby - od staników przez sukienki, na butach kończąc. Kobiety zawsze słynęły ze swego niezdecydowania podczas dobierania ubrań, Yvaine przechodziła dziś jednak samą siebie. Winowajczyni siedziała po turecku na miękkim, czekoladowym dywanie i poddawała dokładnej analizie każdą jedną szmatkę, jaką wyjęła z leżącej przed nią walizki. W końcu zmuszona była wydać z siebie pełen niezadowolenia pomruk, kiedy ostatnia prześwitująca bluzeczka wylądowała na stojącej obok łóżka szafce nocnej.
- Nigdy nie sądziłam, że zestawianie odpowiednich ciuchów może być takie wkurzające - mruknęła do siebie i pokręciwszy uprzednio głową podniosła się z ziemi. Zrezygnowana zaczęła zagarniać ubrania z powrotem do walizki, starając się poukładać je tak, by się nie pomięły. Jakby już nie były w opłakanym stanie.
Na jej szczęście, to właśnie ona była w posiadaniu koperty z danymi dotyczącymi zlecenia. Co za tym idzie, mogła dokładnie zapoznać się z jej zawartością zaraz po powrocie od chłopaka. Dowiedziała się, że ich, źle - jej cel jest właścicielem dobrze prosperującego klubu mieszczącego się w samym centrum Miami, że często widywany jest tam w towarzystwie młodych kobiet i nareszcie, że kobieta chcąca zwrócić na siebie jego uwagę musi wyglądać elegancko i zmysłowo. W zasadzie nie wyróżniał się pod tym względem na tle innych mężczyzn, ale akurat on mógł sobie pozwolić na wybrzydzanie. Problemem był jednakże fakt, iż nieszczęsna panna Havlett kompletnie nie rozumiała tych dwóch terminów. Zazwyczaj stawiała na wygodę. Lubiła nosić to, co w żaden sposób nie krępowało ruchów. Jak więc powinna prezentować się kobieta elegancka? Miała zdecydowanie za mało czasu na zastanawianie.
Ostatecznie wybrała nieskomplikowaną kombinację, na którą składała się biała, obcisła bluzeczka na szelkach i luźniejsza, marszczona spódnica ledwo sięgająca kolan. Wprawdzie zdecydowała się na taki krój prędzej dlatego, że o wiele łatwiej było jej ukryć pod nim przypięty do uda nóż niż dlatego, że akurat takie ubranie jej się spodobało. Niemniej jednak trzeba było przyznać, że wyglądała całkiem znośnie.
Nie miała problemu ze znalezieniem taksówki, która zawiozła ją pod same drzwi klubu. Problemy zaczęły pojawiać się dopiero, gdy pod czujnym okiem ochroniarzy przekroczyła jego próg. Już na samym wstępie do jej nozdrzy uderzyły najróżniejsze, niezwykle intensywne zapachy pomieszanych perfum i alkoholu. Starając się nie wyglądać na zniesmaczoną, potarła palcem swędzący nos i zaczęła przepychać się przez parkiet w stronę ledwo widocznego baru.
Dawniej nie widywano jej w klubach. Męczyła ją głośna muzyka, męczył ją zarówno tańczący, hałasujący tłum, jak i pijani faceci zamieniający się na ten jeden wieczór w doświadczonych złodziei serc niewieścich. Nie lubiła takich facetów. Teraz mogła mieć tylko nadzieję, że żaden nie zechce zaszczycić jej swą obecnością. Jeśli chciała zwrócić na siebie uwagę celu, nie mogła przebywać w towarzystwie żadnego innego mężczyzny.
Właśnie. Taki był jej plan? Siedzieć bezczynnie na czterech literach, wyglądać w miarę apetycznie i czekać na cud? Gdyby nie była jego autorką, zapewne wyśmiałaby pomysłodawcę.
- Wodę z lodem i cytryną - złożyła zamówienie, przedarłszy się w końcu przez podskakującą w rytm muzyki dzicz. Usiadła też zaraz na jednym z ustawionych przy ladzie wysokich krzeseł i po krótkim namyśle założyła nawet nogę na nogę. Przyglądała się przez chwilę jak barman bez słowa przygotowuje napój, po czym okręciła się na krześle, by móc ogarnąć wzrokiem jak największy obszar. Nie zwróciła wcześniej uwagi na wystrój tego miejsca. Wszystko zaprojektowane było w nowoczesnym stylu i, jak udało jej się zauważyć dzięki migającym, kolorowym lampkom - jedynym oświetleniu, urządzenie lokalu wymagało pomocy osoby wydającej pieniądze lekką ręką. Między głównym wejściem a barem rozciągał się sporych rozmiarów parkiet, a na prawo - patrząc z perspektywy odwróconej twarzą do drzwi Yvaine - całą przestrzeń zajmowała scena, na której urzędował obecnie jakiś DJ. Z lewej strony natomiast stały stoliki - niektóre otoczone ściankami zapewniającymi gościom odrobinę prywatności, inne przeznaczone dla osób nie mających nic przeciwko wścibskim spojrzeniom ciekawskiej części klienteli.
Właściwie, jeśli miałaby ocenić lokal fachowym okiem... Stop. Nie powinna dekoncentrować się w ten sposób, zwłaszcza że fachowe oko nie mogło należeć akurat do niej. Pokręciła delikatnie głową odpędzając od siebie myśli związane z klubem i trochę za późno zdała sobie sprawę z tego, że stojący za ladą mężczyzna nie spuszcza z niej wzroku. Już chciała skomentować jego zuchwałość, kiedy nagle przypomniała sobie, że przed momentem złożyła zamówienie, a barman może po prostu oczekiwać zapłaty. Z głośnym westchnieniem wyciągnęła z niewielkiej torebki portfel i położyła przed sobą kilka monet.
- Pierwszy raz u nas? - zagadał z wymalowanym na twarzy uśmiechem, zgarniając z blatu pieniądze. Zaraz też podsunął dziewczynie szklankę, co skomentowała delikatnym skinieniem głowy. - Nie jesteś trochę za młoda?
- To naprawdę miłe, gdy faceci odejmują mi kilka lat. Dziękuję - odpowiedziała jedynie, sztucznie przesłodzonym głosem i sięgnęła do kubka z kolorowymi rurkami, by wybrać tę najbardziej jaskrawą, a następnie włożyć ją do swojego napoju. Barman, odrzucony chyba jej niekoniecznie szczerą wypowiedzią, oddalił się w kierunku przywołujących go z drugiego końca lady klientów.
- Hej, mała - rozległo się wołanie nim zdążyła zająć czymkolwiek swoje myśli, zaraz po czym poczuła przyprawiający o mdłości fetor zmieszanego alkoholu i prawdopodobnie niemytych zębów. - Masz ochotę się zabawić?
Nieproszony gość zajął miejsce tuż obok niej, uporawszy się w końcu z wysokim krzesłem, które, jak pewnie sądził, toczyło z nim bój i uchylało się za każdym razem, gdy chciał posadzić na nim tyłek. Oczywiście rozlał przy tym niemal połowę swojego drinka, ale koniec końców osiągnął swój cel. Wyszczerzył się do Yvaine prezentując swe - o dziwo - nienaganne uzębienie.
- Odejdź ode mnie - warknęła najspokojniej jak tylko potrafiła i omiotła spojrzeniem lokal raz jeszcze, starannie omijając niewygodnego przybłędę.
- Złotko, nie bądź taka - podjął kolejną próbę, ale teraz nie otrzymał już żadnej odpowiedzi. Rudowłosa usiłowała wypatrzeć w tłumie osobę, dla której tutaj przyszła. Dla której zdecydowała się przekroczyć próg najbardziej znienawidzonego przez nią miejsca. Wbrew pozorom wcale się nie denerwowała. Ewentualnie na nachalnego, nietrzeźwego faceta zawracającego jej głowę coraz to wymyślniejszymi wypowiedziami.
- Kolego, nie narzucaj się tej pięknej, młodej pani. Jest naszym gościem i nie chciałbym, by poczuła się napastowana. - Głos był tak donośny, że usłyszała go mimo muzyki. Zza pleców pijanego osobnika wyłonił się wysoki, barczysty mężczyzna ubrany w elegancki garnitur. Na taką sylwetkę zapewne został uszyty na miarę, przemknęłoby przez myśl potencjalnemu obserwatorowi.
Yvaine zamarła, nie mogąc oderwać wzroku od owego jegomościa. Victor Montero na żywo wyglądał na przystojniejszego, niż na zdjęciach. I na pewno nie pasował do swojego rzeczywistego wieku.
Gdzieś w tłumie błysnęły bladoniebieskie oczęta, ale panna Havlett nie miała pojęcia, że jest obserwowana. Teraz pochłonięta była całkowicie swoją misją. No właśnie, tylko co powinna zrobić?


Zastanawiam się, czy nie poszło mi zbyt łatwo. W klubie było pełno pięknych dziewczyn, mimo to jego właściciel podszedł akurat do mnie. Może zna już je wszystkie i nie jest nimi zainteresowany? Może wyglądam podejrzanie? Nie powinnam mieć tutaj wstępu... Zresztą, czym ja się przejmuję? Jak na razie, wszystko idzie po mojej myśli.

Gdyby tylko jej myśl nie kończyła się właśnie w tym momencie. Zastanawiała się wcześniej w jaki sposób mogłaby zlikwidować swój cel. Zabójstwo w zatłoczonym lokalu absolutnie nie wchodziło w grę, istniało za duże ryzyko złapania. Jak więc wyprowadzić go na zewnątrz, nie wzbudzając przy tym niczyich podejrzeń? Jak miała...
- Hej? - Zamrugała oczami, gdy czyjś zaniepokojony głos wyrwał ją z zadumy. Dopiero wtedy zorientowała się, że właściciel owego głosu macha ręką tuż przed jej oczami. A niech to, znów wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w nieokreślony punkt w przestrzeni. Nie zauważyła nawet kiedy zniknął zaczepiający ją wcześniej pijak, ale właściwie dobrze się złożyło, że nie musiała go już dłużej oglądać. Ani wąchać. Rozejrzała się, okręcając się na krześle. W okolicy baru nie było teraz nikogo poza nią... i Victorem Montero, który opuścił już swoją dłoń, jednak nadal nie przestawał obserwować twarzy dziewczyny.
- Przepraszam, zamyśliłam się - wyjaśniła szybko zdziwiona tym, jak gładko i naturalnie odpowiedź wyszła z jej ust. No, bo przecież miała do czynienia z niebezpiecznym człowiekiem, o czym doskonale wiedziała. Szkoda tylko, że wcale nie sprawiał takiego wrażenia. - I dziękuję za powstrzymanie go. Strasznie się narzucał.
- Moim obowiązkiem jest wybawienie damy z opresji - odpowiedział poważnym tonem, kłaniając się dziewczynie. Zaraz po tym zaśmiał się krótko i zajął miejsce obok niej, uprzednio przysuwając nieco krzesło w jej stronę. Kącik ust Yvaine drgnął lekko, tak jakby i ona sama chciała się uśmiechnąć, nie dała się jednak pokonać tak błahej zachciance. A może właśnie powinna się uśmiechać, by przypodobać się mężczyźnie?
- Jestem Michael, stały bywalec tego klubu. Nie widziałem cię tutaj wcześniej? - Bardziej spytał niż stwierdził. Więc pogrywał sobie w ten sposób? Nie miał zamiaru wyjawić swej prawdziwej tożsamości? Nie mogło być mowy o pomyłce, musiał w takim razie podać fałszywe imię. Chyba, że ten cały Montero miał sobowtóra, który lubił sobie pobyć w lokalach pierwowzoru. Śmieszne.
- Yvaine - wyrzuciła z siebie, może odrobinę za szybko i za ostro, ze zbyt skwaszoną miną. Jej nowy towarzysz obdarzył ją pytającym spojrzeniem, czego najprawdopodobniej nie mogła zignorować. Prawda była taka, że zirytował ją fakt bycia oszukiwaną przez człowieka, który usiłował uchodzić za dżentelmena.
- Wybacz - zaczęła, próbując wymyślić na poczekaniu wiarygodną odpowiedź - jeśli sprawiam wrażenie niemiłej. Rzeczywiście jestem tutaj pierwszy raz i... nie do końca wiem, w czyim towarzystwie mogę czuć się bezpiecznie.
Patrzyła teraz prosto w jego oczy, podejmując rzucone jej wyzwanie i nie uginając się pod ciężarem badawczego, przenikliwego spojrzenia.
- Nie przejmuj się, doskonale cię rozumiem - skomentował z uśmiechem i pokiwał głową, jakby na potwierdzenie swoich słów. Wyglądało na to, że spodobała mu się odpowiedź Yvaine, zupełnie jakby spodziewał się podobnej. Przyglądał jej się jeszcze przez chwilę, po czym machnął ręką na barmana, przywołując go do siebie. Jego towarzyszka obserwowała natomiast z uwagą nie Michaela, a chłopaczka, podrywającego się w mgnieniu oka znad lady i spieszącego w ich kierunku.
- Witam, panie M...
- Nie powinieneś przywitać wpierw tej młodej damy? - przerwał mu Michael. - Nie jestem nikim ważnym, byś musiał przybiegać do mnie w podskokach - dodał zaraz, kładąc wyraźny nacisk na słowa "nikim ważnym", dzięki czemu przez umysł Yvaine natychmiast przemknęły podejrzenia o ukrytym znaczeniu tegoż przekazu.
Barman wyglądał na mocno przestraszonego, chyba trochę za mocno jak na spotkanie ze zwyczajnym, mało ważnym klientem. Przeprosił szybko i ukłonił się dziewczynie, jakby zobaczył ją po raz pierwszy tego dnia, a przecież dopiero co serwował jej napój. Właściwie całe jego zachowanie uległo diametralnej zmianie. Czyżby przez samą obecność tego mężczyzny? A może przez wzgląd na fakt, iż ów mężczyzna zdawał się być niezadowolony z obsługi?
- Witam panienkę, pana M-Morgan - zreflektował się chłopaczyna, trochę zająknąwszy się podczas wymawiania nazwiska. Czy możliwe jest, że wymyślił je w ostatniej chwili?
- Podaj nam dwa razy... Może być gin z tonikiem, czy chciałabyś coś innego? - spytał Yvaine, chcąc chyba na nowo przywdziać szatę dżentelmena. Pokiwała głową, zgadzając się na zaproponowanego drinka, mimo iż w duchu krzywiła się na samą myśl o toniku. Barman usłyszawszy, a raczej zobaczywszy odpowiedź, zniknął gdzieś na zapleczu, rudzielec przestał więc wodzić za nim wzrokiem.
- Nigdy nie nauczą się, że płci pięknej należy okazywać trochę szacunku - stwierdził osobnik nazwany wcześniej panem Morganem. Wyglądało to co najmniej tak, jakby próbował wyjaśnić wszystko za pomocą tej prostej uwagi.
- Nic nie szkodzi - to powiedziawszy uśmiechnęła się delikatnie, powoli do owych uśmiechów się przekonując. - Zastanawia mnie tylko dlaczego sprawiał wrażenie przerażonego.
- Być może jestem taki przerażający.
Yvaine tym razem zaśmiała się, przekonana, że właśnie w ten sposób powinna postąpić. Niestety w jej reakcji nie było raczej nic szczerego. Barman naprawdę bał się siedzącego obok niej człowieka. Może ona też powinna zacząć?
- Wcale nie wyglądasz na takiego.
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej ani też nie otrzymała żadnej odpowiedzi, bowiem ich uwagę przyciągnęły teraz przyniesione przed momentem napoje. Obsługa klubu nie zechciała najwyraźniej dłużej zaszczycać ich swym towarzystwem, bo ulotniła się równie szybko, co się pojawiła.
Panna Havlett ujęła w dłoń swoją szklankę, starając się myśleć, że ma do czynienia ze słodkim, jabłkowym sokiem, a nie z tonikiem. Przytknęła naczynie do ust i już miała pociągnąć łyka, kiedy rozmyśliła się i odstawiła drinka na blat. Widziała, że Michael - Victor, kimkolwiek by nie był jej nowy przyjaciel, uważnie przyglądał się jej ruchom.
- Nie lubisz ginu? - spytał niby niewinnie, wyraźnie zmuszając się do lekkiego półuśmiechu. Dziewczyna wychwyciła bez problemu, że jej rozmówca jest niezadowolony. Nie było wyjścia, musiała wypić zawartość szklanki, niezależnie od tego, co do niej wlano. Tak było najbezpieczniej, nie mogła zachowywać się podejrzliwie. A zawahała się tylko dlatego, że nagle uderzyła ją myśl, iż napój nie był przygotowywany na jej oczach. Barmani zawsze robią drinki tuż przed klientami, nie znikają sobie na zapleczach, jak ten tutaj. Cóż jednak mogła teraz zrobić?
- Ty... - zaczęła, szukając odpowiedniej wymówki. - Ty też nie pijesz.
Mężczyzna zaśmiał się cicho, złapał swoją szklankę i stuknął nią delikatnie o szklankę Yv. Uniósł ją w górę i opróżnił prawie do połowy, ani odrobinę się nie krzywiąc. Chyba naprawdę lubił gorzki smak. Yvaine, teraz już całkowicie wyprana z argumentów, złapała za swojego drinka i także upiła kilka łyków, również dzielnie znosząc spotkanie z tonikiem. Przynajmniej pozornie. Odstawiła też zaraz naczynie na blat, niestety wyjątkowo nieostrożnie, przez co szklanka przewróciła się, a zawartość, jaka w niej pozostała, rozlała się po ladzie. Ciecz sięgnęła w chwilę później brzegu i popłynęła w dół, prosto na spódnicę dziewczyny.
- Wybacz - wyrzuciła z siebie niepewnie, zastanawiając się skąd wzięły się te nagłe zawroty głowy, przez które narobiła takiego bałaganu. Czy ci ludzie faktycznie zamierzali ją otruć? Przyłożyła rękę do czoła i spojrzała na Michaela. Nie wyglądał ani na zdziwionego, ani na przestraszonego, ale chyba nie zdawał sobie sprawy ze swojego wyrazu twarzy, bo wstał szybko i stanął tuż obok niej. Jakby zmartwił się jej zachowaniem.
- Wszystko w porządku? - spytał, a Yv odniosła wrażenie, że jego głos zabrzmiał dziwnie obojętnie. - Nie wiedziałem, że nie pijasz alkoholu, sama też nie wspominałaś.
- Jest... okej - i rzeczywiście przez chwilę było. Zawroty głowy niespodziewanie minęły. - Ale muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Pójdziesz ze mną?
Wstała ze swojego krzesła i uczepiwszy się ramienia mężczyzny, ruszyła wraz z nim w kierunku wyjścia. Nie czekała nawet na jego odpowiedź, ale chyba nie stawiał oporów. Znalazła w końcu sposób na wyprowadzenie go z klubu. Ten mężczyzna naprawdę był niebezpieczny. Najpewniej na jego niebezpośrednie polecenie podano jej jakieś świństwo, które nie wiadomo w jaki sposób i jak szybko zacznie dawać się we znaki.
- Nie jesteś Michaelem, prawda? - spytała cicho, jednocześnie mając stuprocentową pewność, że ją usłyszał. Pytanie było niewinne, nie powinno rzucać na nią żadnych podejrzeń. Ot, zwyczajna babska ciekawość. Naturalnie połączyła ze sobą wszystkie fakty i przedstawiła wnioski, jak na inteligentną kobietę przystało. I właściwie nawet nie spodziewała się odpowiedzi, dlatego po chwili, gdy usłyszała jego spokojny głos, rozszerzyła oczy ze zdumienia, zaciskając mocniej palce na jego ręce.
- Nie, nie jestem.


Czy ja naprawdę jestem magnesem na kłopoty? Wiedziałam, że wszystko zbyt pięknie układało się po mojej myśli, więc powinnam być po części świadoma, że gdzieś musiał ukrywać się haczyk. Zaczynałam coś podejrzewać, ale i tak połknęłam go, jak na naiwną dziewczynę przystało. Całe szczęście, że wciąż jestem w stanie trzeźwo myśleć. Jeszcze mam szanse pokazać im wszystkim na co mnie stać.

Yvaine naparła całym ciałem na klubowe drzwi, jakby bała się, że będą one stanowić nienaturalnie wielki opór. Wbrew jej obawom drzwi ustąpiły od razu, dlatego też korzystając z niebywałego szczęścia wybiegła na dwór, zostawiając swojego towarzysza daleko w tyle. Pilnujący wejścia ochroniarze wymienili ze sobą znaczące spojrzenia i już mieli pobiec za dziewczyną, kiedy w progu pojawił się domniemany właściciel lokalu. Pokręcił przecząco głową dając im znak do pozostania na swoich pozycjach, sam zaś ruszył niespiesznie w kierunku, w jakim udała się jego nowa przyjaciółka. Najwyraźniej nie widział potrzeby, by ją ścigać.
Rudowłosa natomiast przebiegła jeszcze kilkanaście metrów, po czym zatrzymała się przy kępie jakichś traw, zdecydowanie poza zasięgiem wzroku ewentualnych balangowiczów. Kucnęła.
Na zewnątrz nadal panował mrok. Lichy księżyc zdecydowanie nie radził sobie z oświetlaniem tej części świata - tylko gdzieniegdzie dało się dostrzec blade smugi światła, które nie miały żadnych szans w starciu z ulicznymi latarniami. Tyle że... w okolicy nie było żadnych działających lamp, nie licząc rażącej, neonowej tablicy nad wejściem do klubu. Właściwie pozbawiony światła był jedynie sektor, w jakim mieścił się wspomniany klub. Czyżby rozkapryszona klientela zażądała aż takiej prywatności?
- Nawet nie próbuj, i tak zaczęło działać - powiedział dobrze już znany jej głos i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że dźwięk, w który od jakiegoś czasu się wsłuchiwała, był po prostu odgłosem kroków. Zerknęła przez ramię na stojącego za nią mężczyznę. Było to nie lada wyczynem, bo musiała nieźle wygiąć szyję, by z poziomu asfaltu przyjrzeć się jego twarzy, ale koniec końców udało jej się. Po chwili zrezygnowała nawet ze zwracania swojego drinka, niechętnie wierząc jego słowom, i wstała chwiejnie, nadal zwrócona do niego plecami. Nie oglądała się już do tyłu.
- Grzeczna dziewczynka - wymruczał prosto do jej ucha i objął ją w pasie, lekko popychając do przodu. Wyglądało na to, że teraz on będzie wyznaczał kierunek marszu. Nie szkodzi. Każde miejsce było dobre, by umrzeć.
- Gdzie idziemy? - spytała bez cienia zainteresowania, podczas gdy przemierzali powoli najróżniejsze ulice i uliczki miasta. Po prostu chciała rozmawiać, żeby nie musiała bić się z własnymi myślami. Głowa delikatnie ją pobolewała, ale świat już na szczęście nie wirował.
- Na parking.
Tak prosta i bezpośrednia odpowiedź nieco zbiła ją z tropu. Nie zamierzał bawić się w żadne gierki? Niemożliwe, że już uznał ją za przegraną. Nigdy nie należy lekceważyć przeciwnika.
Zakaszlała, zakrywając usta dłonią.
- Chcesz mnie uprowadzić? - Kolejne pytanie, tym razem wypowiedziane z niewielką nutą ciekawości.
- Nie wyglądasz na przerażoną - stwierdził obojętnie, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że nie robi to na nim żadnego wrażenia. Oczywiście tym samym odpowiedział twierdząco na zadane przez nią pytanie.
Razem prezentowali się niecodziennie. Ona szła oparta o niego, jakby nie potrafiła ustać o własnych siłach, on zaś obejmował ją niby czule, delikatnie zmuszając do ciągłego poruszania się do przodu. Yvaine zamilkła na chwilę, pozwalając porwać się swoim własnym myślom. Dlaczego ten człowiek nie wygląda na zaskoczonego jej biernością? Normalnie dziewczyna, która jest świadoma tego, że zaraz może stać jej się krzywda, zaczęłaby krzyczeć i uciekać. Ona natomiast szła posłusznie u boku przestępcy. A może to, co jej podano, miało właściwości otępiające zmysły? Może powinna stracić własną wolę, automatycznie wykonując jego rozkazy, przez co uważał jej zachowanie za właściwe? Dziwne... wcale nie czuła się jakoś specjalnie otumaniona.
- Uwaga na schody - spokojny głos wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała, zdziwiona że dopiero teraz zauważyła rozpościerające się przed nimi zejście do podziemi.
- Mieliśmy iść na parking?
Jej towarzysz zaśmiał się krótko i poprowadził ją w dół starymi, betonowymi schodami.
- To podziemny parking. Bardzo rzadko ktoś z niego korzysta, bo jest całkowicie pozbawiony jakiejkolwiek ochrony. Nie ma żadnych kamer, żadnych patrolujących jednostek, nic. Ponoć wkrótce ma zostać przebudowany, w końcu to spory kawałek ziemi w samym sercu miasta.
- Rozgadałeś się - rzuciła kąśliwą, aczkolwiek wyjątkowo trafną uwagę. Nie odpowiedział.
Wkrótce potem otworzyli ciężkie, stalowe drzwi i weszli do środka, pozwalając by te zatrzasnęły się za nimi z hukiem. Yvaine wciąż nie wiedziała dlaczego używają bocznego wejścia dla pieszych, zamiast, jak na normalnego człowieka przystało, wejść głównym wjazdem. I tak przecież nie było tutaj żywej duszy.
Parking - jak się zresztą spodziewała - był ogromny i słabo oświetlony. Tylko niektóre wiszące przy suficie lampy nadal były sprawne, ale tych kilkanaście sztuk wystarczyło by stwierdzić, że faktycznie niewielu ludzi korzystało z tego miejsca. Zaparkowane tutaj samochody można było policzyć na palcach... no, dwóch rąk. I może jeszcze nóg, bo kilka maszyn ukrywało się za filarami, co udało jej się odkryć w czasie, gdy się przemieszczali.
- Zostało mi jedno pytanie - zaczęła poważnym, wręcz grobowym tonem, który miał chyba wskazywać na wielką wagę owego pytania. Przyglądała się teraz badawczo jego twarzy, gotowa odczytać odpowiedź nie tylko ze słów, ale również z mimiki. Czy zdoła jednak przejrzeć przez maskę? - Jak brzmi twoje prawdziwe nazwisko?
Mężczyzna uśmiechnął się, nieco mocniej zaciskając palce na talii dziewczyny i przyciągając ją odrobinę do siebie.
- Myślę, że doskonale to wiesz.
Zacisnęła pięści. Uśmiechał się tak przyjaźnie, że momentalnie zapragnęła własnoręcznie zetrzeć mu ten uśmiech z twarzy. Trzeba mieć niezły tupet, by żartować sobie w takiej chwili. A może istniała możliwość, że mówił jak najbardziej poważnie?
- Chyba najwyższa pora - stwierdził, odcinając Yvaine od możliwości kontynuowania poprzedniego tematu - by zakończyć tę maskaradę.
Zatrzymał się, puszczając dziewczynę i pozwalając jej odsunąć się od niego.
- Dalej, agentko, pokaż co potrafisz.
No chyba sobie żartujesz! - krzyknęła, na szczęście w myślach. Przyglądała mu się z pozornie bezpiecznej odległości, z dość głupkowatym wyrazem twarzy. Poważnie? Czyli jednak nic nie poszło po jej myśli, po prostu na własne życzenie wpadła w sidła wroga. Z drugiej strony... co, jeśli obróci się to na jej korzyść?
- Początkowo nie wierzyłem, ale czemu miałbym nie sprawdzić? Jesteś w dużej mierze odporna na to, co ci podaliśmy. Pobawmy się więc chwilę. Do czasu, aż stracisz przytomność. - Zniknął uśmiech, zniknął przyjazny ton, ustępując miejsca zupełnie nowemu, chłodnemu i ostremu jak brzytwa. Koniec przedstawienia, maski zostały zrzucone.
Yvaine uśmiechnęła się szeroko, po raz pierwszy tej nocy całkowicie szczerze.
- Fakt, zaczynały mnie męczyć te grzeczności - przyznała obojętnie, przyjmując postawę bojową. Jeśli chciał walczyć, nie było problemu. Pokaże mu, że nie należy lekceważyć kobiet.
Zakaszlała po raz kolejny, po czym zaklęła pod nosem. To przez tego drinka? Nie grał czysto, ale nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzało.
- Opowiedz mi w międzyczasie skąd wiesz kim jestem... Viktorze Montero.
Usłyszała powolne klaskanie, które ustało zaraz, gdy spojrzała na jego ręce. Wróciła spojrzeniem na twarz. Była pozbawiona wyrazu, jak gdyby żałował energii na okazywanie emocji.


Kim ja właściwie jestem? Co tutaj robię i dla kogo pracuję? W ogóle... po co to wszystko?
Cisza. Nikt nie odpowie.
Czasami zastanawiam się, czy moje decyzje naprawdę są moimi decyzjami, czy ktoś rzeczywiście mnie kontroluje. Czy jest możliwe, że to faktycznie sprawia mi przyjemność? Na pewno tego właśnie pragnę? Nie wiem. Nie wiem co, jak i dlaczego. Żyję, bo zawsze mam jakieś zadanie do wykonania. Wciąż kolejne, kolejne, i kolejne. Pracuję tak odkąd pamiętam, ale czy to oznacza, że moja osobowość została sztucznie wykreowana? Nigdy się nie buntowałem, więc chyba odpowiadała mi taka kolej rzeczy. Zresztą, podopieczni nie mają prawa sprzeciwiać się głowie rodziny, słabsi nie mają prawa sprzeciwiać się silniejszym. Życie jest jednym wielkim labiryntem układów, gdzie kilka jednostek skupia w swych rękach całą władzę. Reszta zwyczajnie musi się podporządkować. Tak jest bezpieczniej.
Nathaniel spacerował niespiesznym krokiem ulicami miasta, podążając śladem jakiejś pary, która przechodziła tą samą trasą zaledwie kilkanaście minut temu. W przerwach pomiędzy swoimi zajmującymi rozmyślaniami zgadywał, jak mogło najprawdopodobniej wyglądać spotkanie jego wspólniczki z Victorem Montero. Rozmawiali? Walczyli? Wyzywali się nawzajem? Doprawdy, ta dziewczyna zbyt często działała wbrew rozsądkowi, by wszystko miało pójść zgodnie z jego zamysłami. Co więc działo się na podziemnym parkingu? Która strona wygrywała? Zdąży dotrzeć do nich na czas?
Nie przyspieszył kroku. Ba, mogłoby się wydawać, że jeszcze bardziej zwolnił. Yvaine działała impulsywnie, zazwyczaj również bezmyślnie, nie należała jednak do osób, które łatwo się poddają. Powinna walczyć do samego końca, aż do utraty sił.
Nie. Jej siła powinna wzrastać z każdą chwilą, równomiernie do wzrastającego z każdą chwilą gniewu. A kiedy już osiągnie swój limit, kiedy będzie chciała zadać ostateczny cios, wkroczy on. To on musiał zlikwidować tego świra. Chciał to zrobić na jej oczach, uśmiechając się do niej. Kpiąc z niej. Wyglądało na to, że nareszcie znalazł dla siebie odpowiednią rozrywkę. Pozostawało jedynie pytanie, czy to wystarczy jako rekompensata?
W związku z obranym przez niego tempem marszu, minęło całkiem sporo czasu, nim ostatecznie dotarł na miejsce. Zatrzymał się na krótko przed wjazdem prowadzącym do podziemi, by móc wyjąć i odbezpieczyć broń, po czym ruszył w dalszą drogę.
Tymczasem Yvaine rzeczywiście była w środku walki. Tyle że nie tak to miało przebiegać. Nie planowała bójki, planowała morderstwo. Powinno pójść szybko i gładko, więc dlaczego, u licha, okłada się teraz pięściami ze swoim celem? Totalny bezsens. Po co robić bezsensowne rzeczy?
Ach tak. Przecież została sprowokowana.
Nate pojawił się w polu widzenia akurat wtedy, kiedy jego droga przyjaciółka przestawiała przeciwnikowi nos. Uśmiechnął się mimowolnie, nie przestając przemieszczać się w ich kierunku. Idealnie, pomyślał, gniew czyni ją bestią w ludzkiej postaci. Samo wciśnięcie noża między żebra by jej nie wystarczyło. Może będzie jeszcze ciekawiej niż zakładał?
- Ou, na twoim miejscu bym jej oddał. - Spokojny, choć donośny i pewny siebie głos zakłócił ciszę, przerywaną dotąd tylko rzadkimi odgłosami walki. Próbował go sprowokować?
Tak czy inaczej, urocza parka zdała sobie sprawę z obecności obserwatora dopiero w momencie, w którym się odezwał. Yvaine przeniosła automatycznie wzrok na niespodziewanego gościa, pewnie też nie do końca świadomie lekceważąc oponenta. To wystarczyło. Posykujący z wściekłości mężczyzna wytarł wierzchem dłoni posokę sączącą się z jego nosa, jakby ta dzięki temu miała przestać wypływać z jego ciała. Zamachnął się, celując zakrwawioną pięścią w brzuch. W miejsce, w którym bluzka dziewczyny była przecięta i zabrudzona jakąś szkarłatną substancją.
Cole uniósł jedną brew. Pozwoliła mu na zadanie rany ciętej?
- Co tu robisz? - syknęła wrogo, zatoczywszy się. Oddychała ciężko i niemiarowo. Prawdopodobnie zrozumiała błąd, bo patrzyła już teraz wyłącznie na Victora, mimo iż niewątpliwie zwracała się do swojego wspólnika. Wspólnika... Byłego wspólnika?
- Sądzę, że czas się pożegnać. - Zagadka? Z kim chciał się żegnać? Postanowił zdradzić, przechodząc na stronę przestępców? Znając, a raczej nie znając Natea należało spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Tym razem to nasz biznesmen raczył obdarować Londyńczyka pytającym spojrzeniem. Nie odezwał się ani słowem. Czy on czasem nie wyglądał na odrobinę zniecierpliwionego?
- A tak - zaczął chłopak, wolną ręką grzebiąc w kieszeni dżinsów - racja. Czekasz na wsparcie.
W końcu znalazł to, czego szukał. Rzucił dwa niewielkich rozmiarów przedmioty prosto pod nogi Montero. Ten po krótkim rozpoznaniu zaklął cicho pod nosem. Nie zwrócił nawet uwagi na Yvaine, która zatoczyła się ponownie, natrafiwszy tym razem na bok jakiegoś samochodu. Oparła się o drzwi, przyciskając ręce do brzucha. Błądziła spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej, jednak nie wychwyciła żadnego znaku skierowanego do niej samej. Olewali ją? No bez jaj.
- Nikt ci nie pomoże - ciągnął dalej - bo ci dwaj byli jedynymi w miarę zorientowanymi osobami. Mylę się?
Nie otrzymał odpowiedzi. Chyba, że możemy nazwać odpowiedzią najbardziej nienawistną i zarazem kwaśną minę, jaką jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Poruszył tylko nogą, miażdżąc butem przekazane mu bezprzewodowe słuchawki, bez wątpienia należące do jego ochroniarzy.
- Rany, nudny jesteś.
Strzelił. Nie było sensu w dalszym czekaniu. Kiedy nauczył się zabijać z zimną krwią? Właściwie nie pamiętał. Ciekawe, czy od małego przychodziło mu to z taką łatwością.
- A ty zaskakująco natrętny - skomentował rudzielec, osuwając się na ziemię. Nie patrzyła na leżące obok ciało, nie sprawiała wrażenia przerażonej, jakby i ona była równie zimnokrwista, co jej znajomy.
- Nieprzydatni ludzie nie mają prawa głosu - odciął się, przyglądając się dziewczynie. Nie wyglądała za dobrze. Chyba nadal trochę krwawiła, być może nawet pod wpływem ostatniego ciosu, ale wszystko wskazywało na płytką ranę. Dlatego właśnie nie mogła być przyczyną jej obecnego stanu. Zakaszlała.
Ona poważnie wypiła sporą ilość tego syfu. Gdyby tylko mógł, złapałby się za głowę prezentując światu tradycyjnego i wszystkim znanego fejspalma. Ale nie mógł. Skierował tylko lufę pistoletu na jej głowę. Było tak blisko. Miał swój cel w zasięgu ręki.
Niestety posiadał również pewne zasady i zobowiązania.
Powrót do góry Go down
https://gothic.forumpl.net
 
Witaj, siostrzyczko
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Gothic :: Forum :: Opis gry-
Skocz do: